niedziela, 14 kwietnia 2013

Powrót króla

10 lat to nie przelewki.

Wydanie trzeciej płyty Elvis Deluxe zgrało się z dziesięcioleciem zespołu. Koncert premierowy materiału musiał być więc wyjątkowy.

Na samym początku poczułem się nie jak 10, a sześć lat temu. Moje jedyne spotkanie z Natural High to impreza "Futboleiro" (albo jakoś tak) w trakcie Weltmeisterschaft w rok 2006. W Aurorze. Przy Dobrej 33/35. Tamten koncert zatarł mi się w pamięci, wczorajszy zapamiętam przede wszystkim dzięki nadpobudliwemu wokaliście i groove'owi utworów NH oraz niechybnemu wpływowi Turbowilków.

Dla mnie największą atrakcją zdecydowanie był pierwszy po siedmiu latach występ Oregano Chino, jednego z pionierów pustynnego rocka w Polsce. Lata ich działalności przypadają na okres świetności myspace'a, a mnie nie udało się nigdy zobaczyć ich na żywo. Aż do soboty. Oczekiwania miałem wygórowane, ale trio szczęśliwie je spełniło, grając, jakby nigdy nie wyjeżdżali z Kalifornii, a ich ulubionym środkiem transportu była lokomotywa pojawiająca się na okładce ich jedynej EPki. Pozycja Elvisów jako najlepszego polskiego stonerowego zespołu przez moment była zagrożona.

Zagrożenie się skończyło, gdy scenę zajęła gwiazda wieczoru. Warszawski kwartet postawił na przekrojowość materiału i można było usłyszeć piosenki ze wszystkich trzech płyt Elvisów. Dawno ich nie widziałem, i zapomniałem, że to tak fantastyczna koncertowa maszyna. Niby wszystko luzackie, od niechcenia, ale tak naprawdę (prawie) wszystko było dopięte na ostatni guzik. Oczywiście, można narzekać, że stoner rock jest mało innowacyjnym gatunkiem i opiera się na zrzynaniu z Kyussa/Fu Manchu/Queens of the Stone Age (w niewielkim uproszczeniu), ale żeby zażarło, to trzeba robić to dobrze. Elvis Deluxe robi to doskonale, bawiąc się konwencją.

Szkoda tylko, że nagłośnienie było w najlepszym wypadku słabe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz