Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krótkopis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krótkopis. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 czerwca 2010

Krótkopis #3 - rokendrole

Głośno, szybko i do przodu. 

Capital - "Capital" EP

Po prawdzie to bardziej demo niż normalna EPka, ale nagrane w profesjonalnym studiu. W 3 kawałkach Capital wraca do lat 90. Jest trochę grunge'owego brudu, jest trochę post-hardcore'owej agresji i nerwu, jest indie niezależność i gitarowość, jest rock'n'rollowy sznyt i groove. Jest dobrze, ot tak, po prostu. Razem z debiutem Kim Nowak to najlepsza po prostu rockowa pozycja w Polandii AD 2010. Ale to może się zmienić, bo na jesieni druga płyta Black Tapes! Polecam.

Boogie Nights - "Sixpack of Hand Grenades" EP

Cały czas zostajemy w okołohardcore'owych klimatach. Zamiast jednak sterczeć w latach 90., przenosimy się z powrotem do XXI wieku. Do teksańskiego nerwu dodajemy teksańskich maczo menów. Jakkolwiek to by się nie wydawało karkołomne, Boogie Nights dodają do swojego hardkoru iście southern rockowe zagrywki, czasem nawet przechodzące w pudel metal, jak solówka w kawałku tytułowym. W "Hunters" typowe rokendrolowe granie przeplata się ze screamo. W "Hulk Smash" jest podobnie, ale tym razem brzmi to dość słabo. W "Blame It On Boogie Man" (tytuł kojarzy mi się z jednym odcinków atomówek), słychać też stoner rocka w tym mniej wieśniackim wydaniu. Potem znów wracamy do łączenia rokendrola z hardcore'em. Efekt jest dość intrygujący, ale jeszcze trochę trzeba nad nim popracować. Raczej polecam.


The Dead Weather - "Sea of Cowards"

Jack White 2:1 Josh Homme. Bardzo polecam.


Eddy Current Suppresion Ring - "Rush to Relax"

Ech, ci Australijczycy, może i przegrywają z Niemcami 4:0 na mundialu, ale przynajmniej na niego pojechali. Przegrywanie z Niemcami to jedyne, co mają wspólnego z nami, smutasami, u Kangurów musi być wieczna impreza, a Edusie to wyluzowane chłopaki. Najpierw robią prawdziwie punkowy 'rush' na złamanie karku, a potem relaks. I to taki prawdziwy, z morzem w tle. Polecam.


Male Bonding - "Nothing Hurts"

Cytat z RYMowej recenzji: 
British answer to last year's Canadian Japandroids (who were excellent)? It doesn't seem like a good idea to me.
Dla mnie też nie. Poza tym to kolejny dowód, że po tamtej stronie Wielkiej Kałuży jest fajnie. Nie polecam.



Masshysteri - s/t

O tych Szwedach już tu pisałem. Nic się nie zmieniło. Nadal jest prościutko, szybciutko, króciutko, nadal jest dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. I nadal jest cholernie, cholernie melodyjnie. O tym, że jest energetycznie, to nie ma nawet co pisać, to zbyt oczywiste (zbytnią oczywistość zobaczyłem w poprzedniej polityce, a może w tej? nieważne, to sformułowanie wpadło mi w oczy podczas czytania tekstu o hipsterach. Tych naszych, warszawskich. Polecam). Płytę Masshysteri też polecam. Nawet bardzo polecam.

czwartek, 6 maja 2010

Krótkopis #2 - folk a la america pt.1

Sam Amidon - I See The Sign
Niestety, tak to jest, kiedy się zwleka z napisaniem recenzji/notki o płycie. Mniej więcej to, co chciałem napisać o nowym Amidonie zrobił już Chaciński Bartek. Na szczęście nie do końca wszystko. Pomysł nagrywania starych amerykańskich piosenek, o których mało kto dziś pamięta - jak dla mnie strzał w dziesiątkę. A jeszcze, jak się zrobi to tak, jak zrobił to Amidon to ma się przepustkę do listy roku. Widzimy się za 12 dni w Powiększeniu. Kto nie idzie, ten bej.

Iowa Super Soccer - "Stories without an Happy Ending"
O tej płycie nawet napisałem coś dłuższego jakiś czas temu, ale z wrodzonego lenistwa, nie przepisałem tego na komputer (tak, pod tym względem siedzę jeszcze w XIX wieku). W każdym razie polemizowałem z Marcinem, który stwierdził, że ISS są najlepszymi polskimi spadkobiercami Neila Younga, co moim zdaniem jest krzywdzące dla Kanadyjczyka, bo wynika z tego, że Young nic nie robił innego, tylko smęcił słodko-smutnymi piosenkami. A to nie do końca prawda. Owszem Neil lubi sobie posmęcić z gitarą, ale robi to w zupełnie inny sposób, niż Michał Skrzydło, a nurt "elektryczny" jest w jego twórczości równie ważny, co "akustyczny". I na koniec: ISS to jeszcze nie ta liga, nie ten poziom czy ciężar gatunkowy. Bo Neil Young to bóg.

Let The Boy Decide - "Like the Earth, Like the Sun, Like the Ocean in the Night"
Już kiedyś pisałem o tej płycie, więc tym razem napiszę tylko: jeśli kogokolwiek można nazwać polskim spadkobiercą Neila Younga to właśnie ich.

Mumford & Sons - "Sigh No More"
Rzekłbyś - Amerykanie. Rzekłbyś - Nowa Anglia albo Środkowy Zachód. Rzekłbyś - takie hymny mogą robić tylko za Oceanem. Za każdym razem pomyliłbyś się, to Angole są. Znaczy się pozery, jak Beirut. I ten czar pryska. Pryska aż zapomnisz, że to nie preria, tylko miasto w Anglii. To jak z moim jednym kumplem ze szkoły. Straszny z niego pozer był, wszyscy po nim za to jeździli, ale w sumie to wporzo ziomek był - tu jest podobnie. Co mi się jeszcze bardzo podoba na tej płycie? Banjo, najlepszy instrument na świecie. Totalnie.

Fleet Foxes - s/t
Nie ogarniam fenomenu tego zespołu. Przecież to samo robili CSNY czterdzieści lat wcześniej z lepszym skutkiem (co nie znaczy, że takim bardzo dobrym, "Deja Vu" - poza piosenkami Younga jest rozczarowujące - ale to może po prostu moja youngofilia). No i trochę nijaka ta płyta, za bardzo cukierkowa. Mumfordy mają przynajmniej banjo.

The Tallest Man On Earth - "The Wild Hunt"
Z jednej strony kazus podobny do Mumfordów, bo taki z niego Amerykanin, jaki ze mnie Szwed. Z drugiej takie plumkanie na gitarze pasuje równie dobrze do małego skandynawskiego miasteczka. Niby zrzyna z Dylana, ale jak dla mnie to lepiej niż na przykład zrzynający ze Springsteena The Hold Steady (kaman, "Born to Run" jest pierdyliard razy lepsze). I chce być królem Hiszpanii, ale najwidoczniej nie pomyślał o tym, że kobiety tam mają przeważnie sarmackie wąsiska i jedną brew. Bądź co bądź, bardzo ładna ta płyta jest, mimo że Ameryki to on nie odkrywa.

Jason Webley - "The Cost of Living"
Zamiast wsi mamy coś, co można nazwać 'miejskim folkiem' prosto z Seattle. A może nawet 'ulicznym', bo Jason kilka lat grał do kapelusza (zresztą w takiej sytuacji spotkała go Amanda Palmer w Australii, gdzie robiła to samo - i tak zrodziła się przyjaźń, która zaowocowała na przykład projektem Evelyn Evelyn, o którym wkrótce). Akordeon, skrzypce, kontrabas, perkusja, czasem i gitara albo puzon - tylko tyle instrumentów. Z tą płytą kojarzy mi się przede wszystkim koncert Jasona na zeszłorocznej Globaltice, w siąpiącym deszczu, piękny, melancholijny, ale i czasem zabawny (zabawa w skrzypce i puzony w "There's Not A Step We Can Take That Does Not Bring Us Closer"), żywy (cover "Billy Jean" na akordeon - mistrz) i jakże inny od koncertu Lydii Lunch, który był zaraz po nim. I w sumie też taka jest ta płyta.

The Seznec Brothers - "Sediment"
Znów przenosimy się na Wschodni Brzeg. Pozycja totalnie undergroundowa, wydana DIY. Praktycznie niedostępna, ale do rzeczy. Dwóch braci (którzy zresztą sami mają własne projekty) postanowiło zagrać piosenki w tradycyjnym, appalachańskim (nie jestem pewien, czy jest takie słowo) stylu. Mimo że grają przede wszystkim własne piosenki, a Yann jest niestrudzonym muzycznym eksperymentatorem, to ich piosenki wydają się być dużo tradycyjniejsze niż na przykład, Amidona. A teraz oglądamy:


The Seznec Brothers - Promised Land from The Amazing Rolo on Vimeo.


William Elliott Whitmore - "Ashes to Dust"
Tak naprawdę wymyśliłem ten wpis tylko po to, by napisać o WEW. Jego muzyka jest pełna goryczy, smutku, prerii... Zresztą, co ja się będę produkował - weźcie sobie Sama Amidona, odejmijcie wspomniane przez Chacińskiego miasto i pomnóżcie całość razy dwa, a potem dodajcie banjo. Brzmi to mniej więcej tak:

(co prawda, to z innego albumu, ale to nie ważne.)

cdn.

wtorek, 16 marca 2010

Krótkopis #1 - dożynki 2009 pt1. A-H

W krótkopisie będę pisał o płytach za mało fajnych, by sieknąć na ich temat elaborat lub o płytach, o których taki elaborat wypocić jest bardzo trudno. Tak czy siak będzie krótko. Na początek część resztek z roku poprzedniego.


Alice in Chains - Black Gives Way to Blue
Z gimnazjalnej zajawki na grunge zostali li tylko Pearl Jam, Screaming Trees i Mudhoney, choć drzewiej to łykało się wszystko z Seattle, nawet się miało koszulki i odpowiednie naszywki. Z AiC również. Fakt, "Dirt" to naprawdę dobra płyta. Nowa już niekoniecznie, i nawet nie chodzi o bezczeszczenie pamięci Layne'a, bo i tak wiadomo, że AiC to przede wszystkim Cantrell. Ta płyta jest po prostu nudna. Okropnie nudna. I już. Nie polecam.



The Assemble Head in Sunburst Sound - When Sweet Sleep Returned
Okładka, nazwa zespołu, tytuł i miejsce pochodzenia (Frisco) mówią wszystko. Psychodela na całego. Można się pokusić o stwierdzenie, że to melodyjniejsza wersja późnego Comets On Fire. Odkrywczy to oni nie są, ale słucha się tej płyty wyśmienicie. Polecam.


AU - Versions
W zeszłym roku zaliczyłem ich dwa koncerty. Pierwszy podobał mi się bardzo, drugi bardziej. Kupiłem dwie płyty również. Tę na drugim koncercie i również podoba mi się bardziej. AU czyli w chwili obecnej Luke Wyland i Dana Valatka nagrali nowe wersje starych kawałków. Jest i minimalistycznie, i melodyjnie, ciekawie. Polecam.


Blakroc - Blakroc
Dwaj biali, bluesowi brodacze zebrali tuzów rapu i wysmażyli z nimi jedną z dwóch najlepszych hip-hopowych płyt AD 2009 (ta druga to Q-Tip). Świetne gitarowe, niebanalne, trochę oldskulowe podkłady + jedne z najlepszych flow za Oceanem. Polecam.


Chickenfoot - Chickenfoot
Kazus podobny do AiC, czyli wieje nudą. Poza tym za bardzo chcą być nowymi Zeppelinami, co wychodzi im najwyżej średnio. Ale przynajmniej Satriani wkurza mniej, a Smith jak zawsze wymiata. Nie polecam.


CocoRosie - Coconuts, Plenty of Junkfood
Epka tylko, szkoda, bo ja ciągle czekam na pełny album. Całkiem zgrabna jest ta płytka, trochę osładza oczekiwanie na nowy krążek. Nie zachwyca jednak. Mimo wszystko polecam, z zastrzeżeniem, że jeszcze bardziej polecam debiut.


Cymbals Eat Guitars - Why There Are Mountains?
Stare indie z emo wokalem (ale chodzi mi o drugą falę emo). Najbliżej im chyba do Sunny Day Real Estate. Ale jednak "Diary" to to nie jest, choć słucha się ich przyjemnie. Raczej polecam


Florence + The Machine
Melodie nawet zgrabne. Jednak wszystko to było. Lepiej posłuchać Kate Bush albo Tori Amos. Raczej nie polecam.


Her Only Presence - A Brand New Start
To nie zespół, a jednoosobowy projekt Luisa Cifre z Barcelony. Łączymy akustyczne smęty ze smętami emo + bity i różne trzaski + harmonijka. Wychodzi niezwykle urokliwa, trochę depresyjna płyta z bardzo ładnymi piosenkami. Nic dziejowego, ale to bardzo przyjemna rzecz. Polecam.


Hey - Miłość!Uwaga! Ratunku! Pomocy!
Zupełnie nie wiem, czemu zapomniałem o niej przy okazji krajowego podsumowania roku. Biję się w piersi straszliwie, wstyd mi jest strasznie. Hey od odejścia Banacha promienieje. Każda płyta jest albo tak dobra jak poprzedniczka, albo lepsza. M!U!R!P! nie jest wyjątkiem. Więcej elektroniki niż gitar, świetne rozwiązanie, bo nie stracili nic ze swojego charakteru. Bezsprzecznie jedna z najlepszych płyt ubiegłego roku. Bardzo polecam.