środa, 13 kwietnia 2016

Marzenie


Jeden z niewielu momentów, kiedy Cedric Bixler-Zavala stał spokojnie.

Momentu rozpoczęcia koncertu w Mediolanie nie zapomnę nigdy. Rozbudowany wstęp do Arcarsenal napędzany opętańczymi bębnami Tony'ego Hajjara, Cedrikowe marakasy, wyczekiwane strzały perkusji, ten riff i trzy i pół tysiąca gardeł krzyczących "I must have read a thousand faces". Było to prawie tak poruszające jak Crime Scene Pt. 1 Afghan Whigs na początek koncertu w Proximie. 

At the Drive-In poznałem, kiedy już się rozpadli. Pokochałem od razu, od pierwszego zobaczenia teledysku do One Armed Scissor. To było jakieś 13 lat temu. Pielęgnowałem to uwielbienie do Relationship of Command bez żadnej nadziei, że kiedykolwiek usłyszę ich na żywo.

Wieści o ich pierwszej reaktywacji spowodowały szybsze bicie serca. A jednak zobaczę? Niestety, grali za daleko, bym mógł pojechać. Kiedy w styczniu ogłosili, że znowu wracają, tym razem na stałe, że będzie duża trasa, że szykują nową muzykę, nie wahałem się ani chwili.

Potem nastąpił poważny zgrzyt. Kilka dni przed rozpoczęciem trasy, w lakonicznej informacji na Facebooku obwieścili, że Jim Ward nie gra już w zespole. W zespole, który sam zakładał, którego nazwę wymyślił i za którego pierwsze nagrania zapłacił z własnej kieszeni. Nie gra i już. Wściekłość wylała się w komentarzach, i słusznie, bo wyglądało to jak dawno zaplanowana akcja. Sam poczułem się oszukany.

Warda zastąpił Keeley Davis, który 11 lat temu w Sparcie zastąpił Paula Hinojosa (który postanowił przejść do Mars Volty, skomplikowane to wszystko). Niesmak pozostał do samego rozpoczęcia koncertu. Davis świetnie wypełnił pustkę po Jimie, choć wydaje mi się, że to właśnie nieobecność Warda, który trzymał zespół w ryzach, pozwoliła Rodriguezowi-Lopezowi na kilka marsvoltowych wyskoków. Były to najgorsze momenty występu, jak zresztą można było się tego spodziewać. Szczęśliwie, poza tymi kilkoma wyskokami, Omar grał bardzo zwięźle. Za to Cedric Bixler-Zavala jest teraz w szczytowej formie, nie tylko śpiewa dużo lepiej niż cztery lata temu, ale też wspinał się na wzmacniacze, perkusję, skoczył w publiczność, rzucał krzesłem, jak u Joolsa Holanda 15 lat temu.

Mam po tym koncercie pewne rozdwojenie. Z jednej strony, spełniłem nastoletnie marzenie, koncert był fantastyczny, a z drugiej, bez Warda to jednak nie to samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz