Rzadko zdarza mi się kupować płyty w ciemno. Co prawda, zrobiłem tak przy okazji "Celebration Rock" Japandroids, ale był to naprawdę wyjątkowy wyjątek. Takim samym wyjątkiem jest najnowsza płyta Kristi Stassinopolou i Stathisa Kalyviotisa. A może jest to przypadek jeszcze bardziej wyjątkowy, bo przekonał mnie opis na stronie wytwórni, który (jak zawsze) zapowiadał niepowtarzalne doświadczenia. Choć raz była to prawda.
Wszystkiego, co najważniejsze o tej płycie można dowiedzieć się z jej tytułu. "Greekadelia". Ładnie brzmi i łączy w sobie dwa dominujące elementy muzyki tego duetu. Grają ludowe piosenki z całej Grecji (nie ma tu ani jednej ich kompozycji), a w ich aranżacjach dominuje psychodelia. Oczywiście, nie można się dowiedzieć, że to Kristi śpiewa i gra na tabli i tamburze, a Stathis zajmuje się produkcją sampli, loopów i grą na lauto (czyli greckiej lutni po prostu). Ani tego, że te wersje stoją okrakiem między tradycją i nowoczesnością, jednocześnie będąc bardzo plastycznymi. Wystarczy tylko zamknąć oczy i ujrzeć błękit Morza Egejskiego, gaje oliwne na stokach gór, białe plaże, ale przerażająco puste. Choć to demotika, pieśni ludu, aranżacje na "Greekadelii" są bardzo surowe i zimne. Jednak to zupełnie inna pustka niż na drugiej płycie The XX, nie wynika ona z braku pomysłów, lecz jest swoistym hołdem dla nieprzyjaznej greckiej przyrody. Jest też tym, co najmocniej wprawia w trans, zapętlone dźwięki lauto, monotonny, benzamiętny głos Stassinopoulou, plamy z loopów kierują "Greekadelię na wschód, do Iranu i dalej, do Indii, wydobywając ten pierwiastek greckiej muzyki, na którą przecież Azja miała ogromny wpływ, nie tylko w czasach osmańskich.
Kupiłem "Greekadelię" już miesiąc temu i od tamtej pory słucham jej prawie raz dziennie, co chyba jest w tym wypadku najlepszą rekomendacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz