piątek, 26 sierpnia 2016

"Niczego nie planujemy" - wywiad z EEK




Egipskie trio EEK pod wodzą magika keyboardu Islama Chipsy'ego zrobiło furorę na OFF Festivalu. Tak wielką, że zagrali dwukrotnie, zastępując Wileya, który postanowił nie przyjechać na festiwal. Zanim to nastąpiło porozmawiałem z zespołem. Odpowiadał przede wszystkim Mahmoud Refat, jeden z perkusistów i jednocześnie tłumacz na angielski.

Kiedy narodziło się electro chaabi?

Myslę, że to było w 2006 roku, w Kairze, ale poza najbardziej modnym centrum miasta. Powstało dzięki dwóm gościom: Figo i Haaha. Do dziś zresztą się kłócą, który z nich był pierwszy.

Czy to muzyka z politycznym przesłaniem?

Z naszej perspektywy, chaabi nie ma nic wspólnego z polityką. Electro chaabi powstało, by ludzie mieli do czego tańczyć, bawić się, zresztą jest grana na weselach. Jednak, z drugiej strony, wszystko jest polityczne. To, co wydarzyło się w 2011 roku, to był wybuch młodych ludzi, którzy chcieli mieć szansę na nadzieję. Możesz usłyszeć tę rebelię w naszej muzyce, mimo że bezpośrednio jako EEK się do tego nie odnosimy.

Zaskoczyła Was popularność w Europie?

Do Kairu przyjeżdżało dużo ludzi z Europy, by filmować to, co robimy. Za naszym sukcesem stoi dużo pracy promocyjnej, za którą odpowiada nasza wytwórnia Nashazphone. To oni rozpuścili wici, wysyłali płyty dziennikarzom. Na samym początku byliśmy zszokowani tym, że ludzie nas tu słuchają, ale teraz chyba rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Dlaczego?

Dlatego, że europejska muzyka taneczna powtarza się od dłuższego czasu. Ludzie potrzebowali nowego brzmienia i nowej energii. Nasza muzyka jest bliskowschodnia, arabska, ale jest mieszanką rozmaitych stylów, ma swoje wyraziste, charakterystyczne brzmienie, przez co dociera do ludzi z różnych kultur i środowisk. Z EEK możemy zagrać i w artystycznej galerii, małym klubie w Warszawie, dużej sali w Londynie. Rozmawiałem niedawno z portugalskim dziennikarzem i powiedział mi, że sekret naszego sukcesu leży w tym, że nasza muzyka sprawia, że ludzie czują i ruszają się w sposób, w jaki nigdy tego nie robili.

Jaki jest związek waszej muzyki z innymi arabskimi tanecznymi gatunkami?

To, jak gramy – dwa zestawy perkusyjne i keyboard – jest teraz bardzo modne w Egipcie. Nasza muzyka jest kombinacją różnych rodzajów muzyki „orientalnej”. Ale to nie jest tak, że gramy jak Omar Souleyman. On przecież zajmuje się muzyką Beduinów, z gór, do tego śpiewa poezję, a my gramy instrumentalnie. Oczywiście, są podobieństwa, ale mniejsze niż może się to wydawać dla europejskiego ucha.

Wplatacie w swoją twórczość elementy i motywy muzyki tradycyjnej lub klasycznej?

Nasza muzyka powstaje przede wszystkim na scenie. Jak mówiłem, to mieszanka różnych elementów. Nie planujemy, że będziemy grali tak, czy inaczej, improwizujemy. Jak wyimprowizowany motyw nam się spodoba, staje się to piosenką, którą potem nagrywany. Idea EEK polega na tym, że to, co sprawdza się na scenie, trafia do naszego repertuaru.

Co jest Wasza największą inspiracją?

Publiczność. Jeśli widzimy, że ludzie świetnie się bawią przy jakiejś piosence, potrafimy grać ją przez 25 minut.

Czego oczekujecie od zagranicznych tras?

Latania samolotem i pieniędzy (śmiech). Wiem, że to brzmi brutalnie, ale takie jest życie, to nasz zawód.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

"Niezach" na ratunek

Jambinai

OFF miał w tym roku wyjątkowego pecha. Koncerty odwołało pięciu wykonawców, jeden artysta przyleciał spóźniony, innemu linie lotnicze zgubiły sprzęt. Jednak była to najlepsza edycja, na której byłem.

Drugi dzień tegorocznego OFF Festivalu był dla mnie idealny. Poza jednym wyjątkiem widziałem tylko artystów „niezachowych”. Dwóch z nich zagrało na głównej scenie w najlepszych, headlinerskich slotach. I tylko fakt, że nie było to działanie celowo, a łatanie dziur po odwołanych wykonawcach, psuje ten piękny obrazek.

Na głównej zagrali Jambinai i Islam Chipsy z EEK. Ci pierwsi zostali przetransferowani ze sceny Eksperymentalne, która po raz trzeci na jeden dzień zamieniła się w scenę etno. Pierwotnie mieli ją zamykać, ale szczęśliwie zagrali zamiast GZA. Porwali tłumy, chwalił ich nawet sam Artur Rojek. Bo też miał za co – Jambinai prezentują bardzo świeże podejście do post-rocka, jednego z najbardziej wyeksploatowanych gatunków, łącząc go z tradycyjnymi koreańskimi instrumentami. Polecałem ich bardzo przed festiwalem, a teraz mogę spokojnie napisać, że czeka ich wielka kariera. To jednak nie oni zrobili na mnie największe wrażenie. Grający na dawnej scenie Leśnej Egipcjanie z EEK pokazali, jak tańczy się w Kairze i jak rozkręca się najlepsze imprezy. Magik keyboardu – Islam Chipsy – i dwóch, wygrywających polirytmie perkusistów – EEK – oto przepis na sukces. Szaleństwo porównywalne do tego, co działo się na koncercie Omara Souleymana (choć sami muzycy odżegnują się od porównań z Syryjczykiem) i dlatego to właśnie oni finalnie zastąpili the Kills. Choć trudno w to uwierzyć, ten drugi koncert był jeszcze lepszy. O ile na Leśnej rozkręcali się powoli, jakby trochę onieśmieleni, to na Głównej od razu weszli na najwyższe obroty, nie pozostawiając cienia wątpliwości, kto najlepiej gra do tańca.

A przecież mieli ogromną konkurencję – cała Leśna została w tym roku poświęcona tanecznej elektronice. Poza tym w sobotę tańce rozkręcili dwaj goście z Afryki. Ata Kak, odkryty kilka lat temu przez Briana Shimkovitza z Awesome Tapes from Africa, po raz pierwszy pojechał w trasę. Widać było, jak go to wszystko cieszy i zaskakuje. Jego połączenie highlife'u, disco, funku i oryginalnego rapu sprawiło, że podłoga w namiocie Eksperymentalnej się zatrzęsła. Jeszcze więcej tańca zapewnili Orlando Julius i the Heliocentrics. Orlando, starszy już pan przecież, zaczarował swoją grą na saksofonie i kondycją. Tak świetnego afrobeatowego grania nie słyszałem, ale tak naprawdę, nie ma czemu się dziwić, bo Orlando jest jednym z twórców nurtu, w jego zespole grał Fela Kuti. Do tego świetny zespół, pozytywne (i polityczne) przesłanie, zjawiskowa, charyzmatyczna wokalistka i podłoga po raz drugi zaczęła się bujać.

Bujała się także podczas koncertu ściągniętych na ostatnią chwilę Fumaça Preta, łączących muzykę południowoamerykańską z kwaśnym rockiem. A na początek dnia na Eksperymentalnej zagrali perfekcyjni Japończycy z Goat.

W sobotę tym jedynym anglosaskim wykonawcą, którego widziałem była Basia Bulat, która wróciła do Polski po sześciu latach. Był to powrót przeze mnie bardzo wyczekiwany i udany. Nowe oblicze, bardziej popowe niż folkowe, Basia dużo pewniejsza na scenie, niestraszne były jej chwilowe problemy techniczne. I wreszcie na koniec W zielonym zoo Ludmiły Jakubczak, stały punkt polskich koncertów Kanadyjki.

Pozostałe dni nie były tak spektakularne, ale równie dobre. Pierwszego dnia zachwycili Master Musician of Jajouka, którym linie lotnicze zgubiły rytualne stroje i bęben obręczowy (który zastąpiła centrala z zestawu perkusyjnego). Dało to jednak możliwość spojrzenia na ich muzykę w oderwaniu od stereotypów. Zagrali wspaniale, transowo, hipnotycznie. Najpiękniej zabrzmieli właśnie z towarzyszeniem skrzypiec, przejmująco do szpiku kości. Zachwyciła też Brodka, której show oparty w ogromnej większości na nowej płycie, jest dopracowany w każdym szczególe. Zaskoczeniem byli Show Me the Body, którzy zagrali bardzo intensywnie. Dość powiedzieć, że koncert zaczął się od oplucia przez wokalistę pierwszych rzędów, a skończył rzuceniem statywu w ochroniarza i obowiązkową wycieczką w publiczność i crowdsurfingiem. Wszystko w dwadzieścia minut.

Wspaniały był duet Zimpel/Ziołek, choć ich wolałbym zobaczyć w klubie. Podobnie Williama Basinskiego i jego hołd dla Davida Bowiego. Toruńska Jesień pokazała, że jest gotowa na podbój scen ze swoją wersją gitarowego hałasu. Właśnie, podobnie jak w poprzednich latach polska reprezentacja była dobrana bardzo dobrze. Skupiona muzyka Laudy przenosiła do wyimaginowanego filmu, Lotto zmiażdżyło walcowatością, Kaliber 44 przypomniał swoje najlepsze czasy. Masecki vs Sienkiewicz zaskoczyli o tyle, że spodziewałem się czegoś wyjątkowego, a zagrali dość zachowawczo.

Siła OFFa do tej pory były gitary z Ameryki, ale w tym roku widziałem tylko trzy takie koncerty. Beach Slang zagrali bezpretensjonalnie, pozytywnie i mnie porwali. Ja wiem, że takich zespołów jest w Stanach na pęczki, w co drugim garażu, ale co zrobić, skoro piszą takie dobre piosenki. Mudhoney widziałem po raz trzeci, nie zaskoczyli, ale i nie zawiedli. FIDLAR zaczęli od Sabotage Beastie Boys i to był najlepszy moment ich koncertu.

W tym roku odwołanie koncertów przez większość największych gwiazd zaowocowało tym, że na pierwszy plan wyszli muzycy mniej znani, a ciekawsi i bardziej wartościowi. Mam nadzieję, ze organizatorzy wyciągną z tego wnioski i w przyszłym roku nie będą potrzebne wypadki losowe, by pokazać bogactwo „niezachu”.

czwartek, 4 sierpnia 2016

10 koncertów OFF Festivalu, których nie wolno przegapić



Jutro zaczyna się kolejna edycja OFF Festivalu, więc wybrałem 10 koncertów, na które wybieram się koniecznie. Z dala od największej sceny i headlinerów, bo to taki festiwal, gdzie najciekawsze rzeczy dzieją się na obrzeżach, na mniejszych scenach i o wczesnych porach. 

Show Me The Body, piątek, scena Trójki, 16:10 (posłuchaj)
Wkurzone małolaty robią hałas i rozpierduchę, grają na banjo. Widzimy się pod sceną.

Zimpel/Ziołek, piątek, scena Eksperymentalna, 17:00
Obu muzyków uwielbiam, obaj są wybitnymi postaciami polskiej sceny, obaj nagrywają solo i w rozmaitych konstelacjach. Do tego spotkania tak naprawdę musiało dojść, biorąc pod uwagę ich oryginalność, ale także podobne podejście do muzyki.

Masecki vs. Sienkiewicz, piątek, Scena Electronic Beats, 18:45
Jeden jest bodaj najoryginalniejszym polskim pianistą, nagrywał Bacha na dyktafon, grał polonezy z orkiestrą dętą, bawił się hymnami, założył kilka świetnych składów. Drugi jest królem polskiego techno. Co wyniknie z tego spotkania? Chyba nawet oni sami tego do końca nie wiedzą.

Master Musicians of Jajouka led by Bachir Attar, piątek, Scena Eksperymentalna, 20:50 (posłuchaj)
Prawdziwa legenda. Pochodzą z małej wioski w Maroku, ale nagrali płytę dla Briana Jonesa ze Stonesów. Grają muzykę tradycyjnego dla swojego regionu, przesiąkniętą sufickim mistycyzmem. Dlaczego przy nazwie pojawia się dopisek o osobie lidera? By odróżnić się od innej grupy pretendującej do kontynuowania tradycji oryginalnego składu. 

Islam Chipsy & EEK, sobota, Scena Electronic Beats, 18:45 (posłuchaj)
Pamiętacie,co działo się na koncercie Omara Souleymana w 2011 roku (albo na każdym jego innym koncercie)? Dzikie tańce, pęknięta podłoga na Scenie Eksperymentalnej. To teraz wyobraźcie sobie, że będzie bardziej. Ale tak naprawdę bardziej, jakby Rizan Sa'id grał jeszcze szybciej, jeszcze bardziej narkotycznie. Do tego przenieśmy scenerię z syryjskiego wesela do zatłoczonego kairskiego klubu. Właśnie tak będzie na koncercie kolejnego magika keyboardu, Islam Chipsy'ego i EEK (czyli dwóch - tak! - perkusistów). Ja już nie mogę się doczekać.

Basia Bulat, sobota, scena Trójki, 19:45 (posłuchaj)
Najładniejsze piosenki festiwalu? Możliwe, że nie. Moje ulubione piosenki festiwalu? Z całą pewnością. To nie będzie najbardziej dyskutowany koncert tegorocznego OFFa. Dlaczego nie wolno go przegapić? Po pierwsze, to będzie powrót Basi po latach do Polski. Po drugie, nagrała swoją najlepszą płytę, którą zrywa z poprzednią, folkową stylistyką. Po trzecie, bo będzie ciekawie zobaczyć, co zmieniła w swoich starych piosenkach. Po czwarte wreszcie, Basia gra fantastyczne koncerty.

Orlando Julius & the Heliocentrics, sobota, Scena Eksperymentalna, 23:10 (posłuchaj)
Kolejna legenda, tym razem z Nigerii. To właśnie twórczością Orlando inspirował się Fela Kuti, tworząc afrobeat. Do Katowic Julius przyjeżdża z towarzyszeniem the Heliocentrics, brytyjskimi specjalistami od współpracy z afrykańskimi mistrzami. Razem nagrali dwa lata temu wyśmienitą, taneczną płytę. 

Ata Kak, sobota, Scena Eksperymentalna, 20:50 (posłuchaj)
Pierwsze odkrycie Briana Shimkovitza z Awesome Tapes from Africa. Jeśli ta rekomendacja wam nie wystarcza, po prostu posłuchajcie.

Jambinai, sobota, scena eksperymentalna, 01:40 (posłuchaj)
Kto by się spodziewał, że najbardziej ekstremalnych wrażeń na tegorocznym OFFie najprawdopodobniej dostarczą Koreańczycy grający na tradycyjnych instrumentach. A przypominam, mają solidną konkurencję w postaci Napalm Death i Mgły. Ich muzyka jest ideałem mojego wyobrażenia "niezachu" (że tak ukradnę Bartkowi Chacińskiemu ten zgrabny termin) - zanurzona w lokalnej tradycji, czerpiąca z niej całymi garściami, ale jednocześnie nie zniewolona przez nią, przekraczająca granice. Tutaj usłyszycie i metal, i post-rock, oraz, co ważne, ani grama obciachu i cepelii.

Jesień, niedziela, scena Trójki, 15:00 (posłuchaj)
Dla nich warto wstać wcześnie w niedzielę i pojawić się na otwarciu festiwalu. Trzech chłopaków z Torunia gra w duchu najlepszych tradycji lat 90. Słychać też inspiracje sceną lokalną - Starymi Singersami, Ewą Braun. A na żywo są z 10 razy lepsi niż w studiu. Wiem, bo widziałem.