Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ghana. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ghana. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 lutego 2021

Na obrzeżach x Radio Kapitał 10 II 2021

Gitara, kologo i oud - trzy instrumenty, spokrewnione ze sobą. Między nimi keyboard Casio. Mali, Ghana, Tanzania, Egipt. Nowości, klasyki, muzyka przedmieść i elegie dla zniszczonych miast. Płacz za utraconym pokoleniem, biedni i uchodźcy to też ludzie, a co może zrobić mężczyzna, z pewnością lepiej zrobi kobieta. O co chodzi? Nie bójcie się, wszystko wytłumaczyłem.

1. Nahawa Doumbia - Foliwilen (Kanawa)
2. Nahawa Doumbia - Danaya (à Sidi Konaté Pour Toujours) (La Grande Cantatrice Malienne Vol. 3)
3. Alostmen - Kologo (Kologo)
4. King Ayisoba - 1000 Can Die (1000 Can Die)
5. Ayuune Sule - What a Man Can Do, Woman Can Do More Better (We Have One Destiny)
6. Alostmen - Minus Me (Kologo)
7. Jamaica Mnanda - Masikini Naye Mtu (The Poor Are Also People)
8. Natik Awayez - Modonen 'Egaf' مدن عجاف (Barren Cities) (Manbarani)


wtorek, 15 października 2019

Na obrzeżach x Radio Kapitał 15 X 2019


Nie mam głowy do dat i rocznic. Dzisiaj były urodziny Feli Kutiego, 81, a ja dowiedziałem się o nich dopiero po nagraniu audycji. Tak sobie krążyłem po Afryce Zachodniej, ale do Nigerii nie dotarłem dzisiaj. Zaczęliśmy jednak we Włoszech. Coś jest w tym kraju, w tym powietrzu, że Włosi bardzo dobrze rozumieją muzykę afrykańską i latynoską.

1. Gabriele Poso - Black Sand (Batik)
2. Pat Thomas & Kwashibu Area Band - Obi Nfreno (Obiaa!)
3. Pat Thomas & Kwashibu Area Band - Onfa Nkosi Hwee (Obiaa!)
4. Le Mystere Jazz de Tomboctou - Leli (Le Mystere Jazz de Tomboctou)
5. L'Orchestre Kanaga de Mopti - Sory Bamba (L'Orchestre Kanaga de Mopti)
6. Guelewar - Sama Yaye Demna N'Darr (Sama Yaye Demna N'Darr)
7. Baba Commandant & the Mandingo Band - Siguissi (Siri Ka Bele)

Tekst, o którym mówię w audycji, znajdziecie tutaj.


poniedziałek, 8 sierpnia 2016

"Niezach" na ratunek

Jambinai

OFF miał w tym roku wyjątkowego pecha. Koncerty odwołało pięciu wykonawców, jeden artysta przyleciał spóźniony, innemu linie lotnicze zgubiły sprzęt. Jednak była to najlepsza edycja, na której byłem.

Drugi dzień tegorocznego OFF Festivalu był dla mnie idealny. Poza jednym wyjątkiem widziałem tylko artystów „niezachowych”. Dwóch z nich zagrało na głównej scenie w najlepszych, headlinerskich slotach. I tylko fakt, że nie było to działanie celowo, a łatanie dziur po odwołanych wykonawcach, psuje ten piękny obrazek.

Na głównej zagrali Jambinai i Islam Chipsy z EEK. Ci pierwsi zostali przetransferowani ze sceny Eksperymentalne, która po raz trzeci na jeden dzień zamieniła się w scenę etno. Pierwotnie mieli ją zamykać, ale szczęśliwie zagrali zamiast GZA. Porwali tłumy, chwalił ich nawet sam Artur Rojek. Bo też miał za co – Jambinai prezentują bardzo świeże podejście do post-rocka, jednego z najbardziej wyeksploatowanych gatunków, łącząc go z tradycyjnymi koreańskimi instrumentami. Polecałem ich bardzo przed festiwalem, a teraz mogę spokojnie napisać, że czeka ich wielka kariera. To jednak nie oni zrobili na mnie największe wrażenie. Grający na dawnej scenie Leśnej Egipcjanie z EEK pokazali, jak tańczy się w Kairze i jak rozkręca się najlepsze imprezy. Magik keyboardu – Islam Chipsy – i dwóch, wygrywających polirytmie perkusistów – EEK – oto przepis na sukces. Szaleństwo porównywalne do tego, co działo się na koncercie Omara Souleymana (choć sami muzycy odżegnują się od porównań z Syryjczykiem) i dlatego to właśnie oni finalnie zastąpili the Kills. Choć trudno w to uwierzyć, ten drugi koncert był jeszcze lepszy. O ile na Leśnej rozkręcali się powoli, jakby trochę onieśmieleni, to na Głównej od razu weszli na najwyższe obroty, nie pozostawiając cienia wątpliwości, kto najlepiej gra do tańca.

A przecież mieli ogromną konkurencję – cała Leśna została w tym roku poświęcona tanecznej elektronice. Poza tym w sobotę tańce rozkręcili dwaj goście z Afryki. Ata Kak, odkryty kilka lat temu przez Briana Shimkovitza z Awesome Tapes from Africa, po raz pierwszy pojechał w trasę. Widać było, jak go to wszystko cieszy i zaskakuje. Jego połączenie highlife'u, disco, funku i oryginalnego rapu sprawiło, że podłoga w namiocie Eksperymentalnej się zatrzęsła. Jeszcze więcej tańca zapewnili Orlando Julius i the Heliocentrics. Orlando, starszy już pan przecież, zaczarował swoją grą na saksofonie i kondycją. Tak świetnego afrobeatowego grania nie słyszałem, ale tak naprawdę, nie ma czemu się dziwić, bo Orlando jest jednym z twórców nurtu, w jego zespole grał Fela Kuti. Do tego świetny zespół, pozytywne (i polityczne) przesłanie, zjawiskowa, charyzmatyczna wokalistka i podłoga po raz drugi zaczęła się bujać.

Bujała się także podczas koncertu ściągniętych na ostatnią chwilę Fumaça Preta, łączących muzykę południowoamerykańską z kwaśnym rockiem. A na początek dnia na Eksperymentalnej zagrali perfekcyjni Japończycy z Goat.

W sobotę tym jedynym anglosaskim wykonawcą, którego widziałem była Basia Bulat, która wróciła do Polski po sześciu latach. Był to powrót przeze mnie bardzo wyczekiwany i udany. Nowe oblicze, bardziej popowe niż folkowe, Basia dużo pewniejsza na scenie, niestraszne były jej chwilowe problemy techniczne. I wreszcie na koniec W zielonym zoo Ludmiły Jakubczak, stały punkt polskich koncertów Kanadyjki.

Pozostałe dni nie były tak spektakularne, ale równie dobre. Pierwszego dnia zachwycili Master Musician of Jajouka, którym linie lotnicze zgubiły rytualne stroje i bęben obręczowy (który zastąpiła centrala z zestawu perkusyjnego). Dało to jednak możliwość spojrzenia na ich muzykę w oderwaniu od stereotypów. Zagrali wspaniale, transowo, hipnotycznie. Najpiękniej zabrzmieli właśnie z towarzyszeniem skrzypiec, przejmująco do szpiku kości. Zachwyciła też Brodka, której show oparty w ogromnej większości na nowej płycie, jest dopracowany w każdym szczególe. Zaskoczeniem byli Show Me the Body, którzy zagrali bardzo intensywnie. Dość powiedzieć, że koncert zaczął się od oplucia przez wokalistę pierwszych rzędów, a skończył rzuceniem statywu w ochroniarza i obowiązkową wycieczką w publiczność i crowdsurfingiem. Wszystko w dwadzieścia minut.

Wspaniały był duet Zimpel/Ziołek, choć ich wolałbym zobaczyć w klubie. Podobnie Williama Basinskiego i jego hołd dla Davida Bowiego. Toruńska Jesień pokazała, że jest gotowa na podbój scen ze swoją wersją gitarowego hałasu. Właśnie, podobnie jak w poprzednich latach polska reprezentacja była dobrana bardzo dobrze. Skupiona muzyka Laudy przenosiła do wyimaginowanego filmu, Lotto zmiażdżyło walcowatością, Kaliber 44 przypomniał swoje najlepsze czasy. Masecki vs Sienkiewicz zaskoczyli o tyle, że spodziewałem się czegoś wyjątkowego, a zagrali dość zachowawczo.

Siła OFFa do tej pory były gitary z Ameryki, ale w tym roku widziałem tylko trzy takie koncerty. Beach Slang zagrali bezpretensjonalnie, pozytywnie i mnie porwali. Ja wiem, że takich zespołów jest w Stanach na pęczki, w co drugim garażu, ale co zrobić, skoro piszą takie dobre piosenki. Mudhoney widziałem po raz trzeci, nie zaskoczyli, ale i nie zawiedli. FIDLAR zaczęli od Sabotage Beastie Boys i to był najlepszy moment ich koncertu.

W tym roku odwołanie koncertów przez większość największych gwiazd zaowocowało tym, że na pierwszy plan wyszli muzycy mniej znani, a ciekawsi i bardziej wartościowi. Mam nadzieję, ze organizatorzy wyciągną z tego wnioski i w przyszłym roku nie będą potrzebne wypadki losowe, by pokazać bogactwo „niezachu”.