czwartek, 26 września 2013

5 x kaseta

Odprysk nieregularnego cyklu o siedmiocalówkach.

Great Thunder - Strange Kicks EP



Katie Crutchfield ma głowę pełna piosenek. Dwie płyty PS Eliot, dwie jako Waxahatchee, dwie demówki Bad Banana. Wszystko w ciągu czterech lat. Po przeprowadzce do Filadelfii przyszedł czas na kolejny projekt. Tym razem z Keithem Spencerem ze Swearin'. Great Thunder to przede wszystkim te piosenki, które nie pasują do ich głównych zespołów, sześć piosenek leżących na przecięciu sfuzzowanego indie i delikatnego synth popu. Nic wielkiego, ale bardzo ładnego.



Guardians Ov Gilded Peradam and All The Spirit Deeply Dawning In The Dark Of Hazel Eyes - Cacophonic Hymns Against Mistrals Ov Mount Analogue

Warszawska mikrowytwórnia Wounded Knife specjalizuje się w różnej maści muzyce eksperymentalnej. Co prawda, na razie w katalogu widnieją cztery (wyprzedane) pozycje, ale sampler nadchodzących wydawnictw każe mieć na nich oko. Każda z dotychczasowych taśm jest limitowana do 50 sztuk, dopieszczonych w najmniejszych edytorskich szczegółach. Najefektowniej prezentuje się chyba ta współpraca trzech Amerykanów. Muzycznie też jest ciekawie. Dwa utwory oparte o brzmienie indyjskiej tambury i chropawych efektów to wciągająca muzyka paramedytacyjna przywodząca na myśl tybetańskie klasztory. Album wyszedł również na 3 calowym CD.



Sobrenadar - Alucinari



Paula Garcia pojawiła się w mojej audycji prawie rok temu. Jej delikatny, syntezatorowy dreampop jest zupełnie nieoryginalny, ale nawet Brain Eno uważa, że to nie grzech. Za to niezwykle urokliwy i ulotny, co w równym stopniu jest zasługą hiszpańskiego. Kolejny po mum przykład na to, że angielski to niekoniecznie najlepszy wybór.


Stara rzeka - Cień chmury nad ukrytym polem



O solowym debiucie Kuby Ziołka napisano już prawie wszystko. Mało kto jednak wspomni, że "Cień..." to tak naprawdę dwa różne albumy. Zawartość CD wydanego przez Instant Classic (ich warto śledzić bardzo uważnie, nie ogłaszają kasetowych premier) różni się od kasety, która pojawiła się w Few Quiet People. Niby dzieli je niewiele, dwa i pół utworu, ale podjęta pod wpływem Wojtka Krasowskiego (szefa FQP) decyzja, by usunąć momenty blackowe i zastąpić je folkiem zupełnie zmienia całościowy odbiór "Cienia...". W recenzjach pojawiały się porównania do neofolku, ukrytej ludowości i słowiańskości, ale tak naprawdę słychać je tylko na kasecie, która jest zapisem gorącego dnia w Borach Tucholskich, czuć zapach rozgrzanego, sosnowego igliwia, słońce razi oczy, powietrze faluje... coś złego czai się w pobliżu, ale się nie ujawnia. Na razie.



uSSSy - Afghan Music House Party

Wypuszczony pod koniec ubiegłego roku album moskiewskiego duet uSSSy doczekał się we wrzesniu wydania kasetowego. Grają noise rock inspirowany muzyką Środkowego Wschodu, przede wszystkim Afganistanu, Uzbekistanu i Tadzykistanu, używając do tego zmodyfikowanej gitary barytonowej (o dodatkowe progi, by lepiej naśladowała tamtejsze lutnie) i zestawu perkusyjnego. Artjom Galkin i Paweł Eremejew odważnie łączą azjatyckie melizmaty i pokręcone rytmy z gitarową wrażliwością, czasem zbliżając się do metalu, zawsze jednak mając na swoje granie pomysł.




środa, 18 września 2013

Do rymu


Debiutancki singel Misi Furtak z tres.b nie oddala się zbytnio od tego, co Misia robiła wcześniej z chłopakami. Bardziej popowy i przebojowy, "Mózg" mieści się gdzieś koło "Grandy" Brodki, co mnie bardzo cieszy, takiego popu ciągle u nas brakuje. Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie dwa wersy: i wypełniam go ołówkiem/bo jestem półgłowkiem, a stąd już niedaleko do herbaty, która u sąsiada wzniosła krzyk (ale i tak leci na pętli).

poniedziałek, 9 września 2013

Wszystko

Muzyka jest wszystkim, matematyką również. Można na nią różnie patrzeć. Jest w niej sporo matematyki, ale akurat mnie najbardziej interesuje muzyka, w którą, czy to grając, czy słuchając, możesz zanurzyć się tak głęboko, że zapominasz o tym wszystkim naokoło.
rozmawiałem z Olgierdem Dokalskim, najbardziej znanym z kIRka i Daktari. 

piątek, 6 września 2013

Ostatni

Wczoraj fantastycznym koncertem na Skwerze Hoovera oficjalnie działalność zakończyły Płyny, jeden z najoryginalniejszych i moich ulubionych warszawskich zespołów. Zamiast pisać im epitafium, przypominam niedostępny już w sieci wywiad z Igorem Spolskim i Szymonem Tarkowskim z kwietnia ubiegłego roku. Będzie ich bardzo brakować.




Kwestia pewnej filozofii
Idzie wiosna, lato coraz bliżej, do tego niedawno wyszła trzecia płyta Płynów. Te trzy powody wystarczyły, by porozmawiać z Szymonem Tarkowskim i Igorem Spolskim. Nazwali swoje najnowsze dzieło „Vacatunes”, więc od wakacji zaczęliśmy.
Jaka jest najlepsza muzyka na wakacje?
Szymon Tarkowski: Ja bardzo lubię włoski pop z lat 60. i 70. Świetnie się tej muzyki słucha w samochodzie przy otwartym oknie, gdy świeci słońce. Tacy artyści jak Pupo albo Drupi.

Igor Spolski: Trupi.

Szymon: Nie ma takiego kolesia… Mówię absolutnie serio. Wiem, że ta muzyka kojarzy się z totalną wiochą, ale w upalne lato świetnie się tego słucha. Podobnie działa Serge Gainsbourg albo The Beach Boys.

Igor: Ja rozkochałem się w bigbicie, który z resztą gram pod szyldem NASI STARZY, lubię Devendrę Banharta na upalne leżenie plackiem na deskach pomostów, Cloud Control do mnie ostatnio przemawia, The Fowles i Captain Beefheart, przy czym kapitan jak nikt inny.

Szymon: Tak, Devendra też jest super na wakacje. W zeszłe lato w moim odtwarzaczu rządziła też dosyć mocno druga płyta Fleet Foxes.

A „Vacatunes”?
Szymon: To też, ale my staramy się nie słuchać własnej muzyki. Ta płyta powstawała dwa lata i wysłuchałem już tych piosenek chyba wystarczającą ilość razy. Natomiast wszystkim innym oczywiście szczerze ją polecam.

Igor: Wiesz, sytuacja jest taka, że każdej piosenki słuchaliśmy po sto kilkadziesiąt razy w studiu.

Skoro zaczęliśmy od muzyki na wakacje, to gdzie je najlepiej spędzić?
Igor: Nie w Europie, czego echa pobrzmiewają w piosence „Camping de Europa”. Taką właśnie miałem refleksję, która po części wynikała z tego, że Europę zjechałem całą, że jest w niej drogo, ale przede wszystkim, że już mi ten kop egzotyki nie wystarcza, że czuję się tu wygodnie i bezpiecznie a dla mnie podróżowanie nie ma nic wspólnego z turystyką, Musi by przygoda, niepewność, brak całkowitego poczucia bezpieczeństwa, jakiś ferment, od którego bierze się instrument, laptopa i pisze się piosenki. Dla mnie wyjazd i powrót bez nowych pachnących songów to wyjazd po nic, taką mam fiksację.

Szymon: Południe Azji ma też taką wielką zaletę, że tam jest ciepło, kiedy u nas jest zima. Warto pojechać tam w zimie i mieć wakacje cały rok.

Igor: Tak też zrobiliśmy w tym roku.

Czemu trzeba było czekać tak długo na „Vacatunes”?
Igor: Chcieliśmy zrobić ją naprawdę porządnie. Ślady były nagrywane w różnych miejscach. Część nawet w Nepalu. Sporo czasu zajęło nam wyszlifowanie jej.

Szymon: Ja w międzyczasie zacząłem grać z zespołem Pustki, zdążyłem z nimi zrobić trzy płyty. To też zajmowało czas i odrywało mnie od Płynów. Natomiast Igor był w Nepalu, gdzie nagrał płytę z tamtejszymi muzykami.

Igor: Wychodzi za dwa miesiące. Razem z książką, czy może bardziej dziennikiem z podróży ze zdjęciami.

To będą te piosenki na ukulele, zapowiadane od dłuższego czasu?

Igor: Tak, instrumentarium jest zupełnie inne niż na dotychczasowych płytach. Większość piosenek opiera się właśnie na brzmieniu tych małych urokliwych, hawajskich gitarek, perkusjonaliów i szczypty nepalskich instrumentów etnicznych.

Skąd się wzięło ukulele w twoich rękach?

Igor: Byliśmy z Szymonem kiedyś na imprezie w Chłodnej 25 i dwóch chłopaczków grało piosenki Beirutu. To był taki moment, kiedy te instrumenty dopiero pokazały się w Warszawie.

Szymon: Z resztą jednym z tych chłopaków był niejaki Filip Pokłosiewicz. Nie wiem, czy dalej gra na ukulele, ale to był właśnie on.

Igor: Teraz wytworzył się silny ruch muzyków grających na ukulele.

No właśnie, nie jesteś zły, że Eddie Vedder ukradł ci pomysł na płytę i palmę pierwszeństwa?

Igor: Eddie ma po prostu przechlapane;-) Prosta sprawa. Trochę mi żal, bo gdyby współpraca z Polskim Radiem odbywała się lepiej i wszystko byłoby na czas, to moje piosenki na ukulele wyszłyby rok wcześniej niż on…

Szymon: się urodził.

A jaki jest stan Leonoff?

Igor: Zespół nagrał płytę i się zamknął. To był ostatni zryw tego składu i chęć zamknięcia pewnego etapu. Poza tym to był bardzo duży zespół i zarządzanie nim partyzanckimi metodami odbierało mi chęć do życia. Z perspektywy czasu patrzę na ten band, jako szkółkę, przez którą przewinęło się z kilkadziesiąt osób, zespół, w którym uczyłem się pisać piosenki i aranżować je i jako skład, który nagrał kilka fajnych piosenek.

Jaki jest najdziwniejszy instrument, jaki wykorzystaliście na „Vacatunes”?

Szymon: Nie było jakichś bardzo dziwnych instrumentów. Mieliśmy gitarę dobro, która u nas nie jest szczególnie popularna, ale na przykład w Stanach możesz ją dostać w każdym sklepie muzycznym. Wykorzystaliśmy ją w utworze „Camping de Europa” i jej country’owe brzmienie nadało nowy wymiar tej piosence.

Igor: Ukulele też się pojawia w dwóch piosenkach, gram na banjo w „Life on Wars” i jakiś pseudo-przeszkadzajkach znalezionych w studiu.

Szymon: Flet bansuri, na którym gra chłopak z Nepalu.

Lubicie Pałac Kultury?

Szymon: Wiem, że Pałac Kultury ma złe konotacje zwłaszcza dla ludzi starszej daty, kojarzy im się ze Stalinem, komunizmem i tak dalej. Dla mnie natomiast, jako człowieka urodzonego w 1978 roku, czyli i tak dosyć dawno temu, Pałac Kultury jest ok.

Igor: Architektonicznie patrząc, Pałac Kultury, podobnie jak samochód Pabieda został żywcem zerżnięty ze wzorców zza Oceanu. Przywodzi mi na myśl Nowy Jork, do którego bardzo chciałbym pojechać, ale wiecznie nie mam kasy.

Szymon: Mnie Pałac Kultury kojarzy się z nieistniejącym klubem Jazzgot, z Cafe Kulturalną, Salą Kongresową, Kinoteką, czyli miejscami, gdzie można zobaczyć fajny koncert lub obejrzeć dobry film.

Igor: A mnie z tym, że jak tam był klub Jazzgot, byłem robotnikiem najemnym i budowałem parking. Widziałem chłopców chodzących z gitarami do Jazzgotu i myślałem, jaki świetny mają lajf. Tak było, czytałem Hłaskę i pracowałem na budowie.

Szymon: I dlatego, że tak bardzo lubimy Pałac Kultury jest o nim piosenka na nowej płycie.

Gdzie chcielibyście mieszkać poza Warszawą?

Szymon: W Portugalii. Mimo tego, co Igor mówił o Europie, to są w niej wciąż fajne miejsca. Portugalia oprócz Polski jest najfajniejszym krajem na świecie. Mają świetne jedzenie, świetne wino, ryby i owoce morza. Jest piękna pogoda. Sympatyczni ludzie. Fakt, jest tam teraz kryzys gospodarczy, ale myślę, że sobie poradzą. Ja mógłbym mieszkać w Lizbonie, a ty?

Igor: W Nepalu i coraz poważniej myślę, by się tam przenieść na stare lata. Chaos, który jest tam, odzwierciedla chaos we mnie.

Jesteście jak Lennon i McCartney czy Jagger i Richards?

Igor: Nie wiem, z którym z nich bardziej się utożsamiam, nie zadaję sobie takich pytań, ale jeśli odwołamy się do Fab Four to Szymon jest jak Epstein.

Szymon: Dokładnie. Coś w tym jest. Chociaż ja, w przeciwieństwie do Briana Epsteina, managera The Beatles, czasami też piszę piosenki.

Igor: Szymon ogarnia wszystkie sprawy organizacyjne, koncertowe.

Szymon: Czasem jest tak, że mam pomysł na piosenkę, ale nie umiem ładnie ubrać jej w słowa. Tak było z „NRF FM”. Przyniosłem ideę piosenki i refren do niej, a Igor dopisał piękne zwrotki i wymyślił super melodię.

Słuchacie jeszcze radia?

Szymon: Ta piosenka wzięła się z jeżdżenia z Pustkami w trasy. Wiadomo, dużo się jeździ samochodem, jest nudno, więc słucha się radia. Duża część Polski jest tak pokryta falami radiowymi, że do wyboru jest albo RMF albo Radio Maryja. To, co leci w jednym i drugim radiu jest dosyć przerażające.

Igor: Tu będzie w nawiasie Igor Spolski idzie po barszczyk (Igor Spolski idzie po barszczyk).

Szymon: Z nośnika muzyki radio stało się nośnikiem treści reklamowych. Kiedyś reklamy były przerywnikiem dla muzyki, dziś muzyka przerywa reklamy.

Na „Vacatunes” śpiewasz w dwóch piosenkach.

Szymon: Wcześniej zaśpiewałem fragment „Nikt nie ma zioła na Sienkiewicza” na pierwszej płycie i zdarzało mi się śpiewać chórki, ale można uznać, że „Najbrzydsze dziewczyny” i „Naklejka” to mój wokalny debiut. Wynikło to z tego, że to moje utwory, a Igor nie do końca się z nimi identyfikował.

Dużo macie takich niewykorzystanych piosenek jak „Singalong”, która pojawiła się na składance „Daleko od Szosy”?

Szymon: Zawsze wypada z albumu kilka utworów. Na płycie „Rzeszów – St. Tropez” znalazło się dwanaście piosenek, a nagraliśmy szesnaście. Jedną z nich jest właśnie „Singalong”. Pozostałe istnieją w czeluściach mojego dysku twardego i raczej ich nie pokażemy światu, bo trochę się ich wstydzimy. Dopiero po naszej śmierci, gdy będą wychodziły wypasione boksy z reedycjami, ujrzą światło dzienne.

Czujecie się częścią jakiejś większej sceny?

Szymon: To jest kwestia pewnej filozofii. Niektóre zespoły uważają, że trzeba być takimi, jak zespoły z Wielkiej Brytanii czy Stanów. Ubierać się tak samo, grać taką muzykę. Być jak najbliżej ideału takich zespołów.

Igor: Tego wynikiem była scena indierockowa sprzed kilku lat, która rozbłysła tak samo szybko jak zgasła.

Szymon: Ja bardo lubię muzykę anglosaską, całe życie słuchałem takich rzeczy, ale nie uważam, że powinienem tak grać. Oni robią to świetnie i nie widzę powodu, bym miał grać tak samo. Po co wozić drzewo do lasu? I dlatego identyfikuję się ze sceną skupioną wokół naszego wydawcy. Grają po polsku, nie wstydzą się przyznawać do swojej polskości. W takim sensie czuję przynależność do tej sceny. Nie znaczy to jednak, że polskie zespoły grające indie rocka są z założenia złe. Często to są bardzo fajne ekipy.
Uwielbiam na przykład drugą płytę The Car Is on Fire. Grają tam na światowym poziomie.

Igor: Ja się nie identyfikuje z żadną sceną. Po prostu robię swoje.

I już na otarcie łez "Nikt nie ma zioła na Sienkiewicza" z wideosesji:

poniedziałek, 2 września 2013

Daktari - I Travel Within My Dreams With a German Passport


Nie czekając na premierę "Lost Tawns", od dawna zapowiadanego drugiego albumu, warszawski kwintet jazzujących improwizatorów pojechał do Berlina zarejestrować kolejny materiał. W poszerzonym składzie. Do zespołu na czas tej sesji dołączył Tomi Simatupang, mieszkający w stolicy Niemiec indonezyjski gitarzysta.

Jego obecność wpływa na przesunięcie ciężaru z jazzu na rock psychodeliczny. Klezmerki z "This Is the Last Song I Wrote About Jews, Vol. 1" poza jednym fragmentem też nie uświadczymy.  Zamiast tego muzycy nurzają się w długich, improwizowanych kompozycjach. Momentami melancholijnych, jak "Eine Kleine Weltschmerz" czy początek "Dubel Tęsknię". Innym razem motorycznych, wręcz agresywnych jak "Dance for me, German Sentence" i utwór tytułowy. Wszystkie utrzymane są w konwencji snu, w którym motywy pojawiają się i nagle znikają. Często bez żadnego powodu. Stąd "Dubel" przechodzi znienacka w "Tęsknię" znane z debiutu. To też tłumaczy rozjeżdżające się "Little Hollow" mające wiele wspólnego z nowym wcieleniem How How. Wreszcie tez należy w tym koncepcie widzieć sens umieszczenia na płycie "I Travel..." w dwóch wersjach, wszak sny lubią powracać. Ten konkretny wyrasta na jednym motywie, bu potem w obu wersjach zacząć się poważnie różnić, co też nie jest niczym dziwnym. Ten zabieg, gdy już zostawimy senne metafory, najlepiej pokazuje, jak mocno Daktari opierają się na improwizacji i jak za każdym razem z tego samego zalążka powstaje tak naprawdę nowy utwór.

Jako wynagrodzenie stanowczo zbyt długiego oczekiwania na "Lost Tawns", "I Travel Within My Dream With a German Passport" sprawdza się wyśmienicie. Jako pełnoprawna pozycja w dyskografii warszawiaków również.