środa, 27 marca 2013

Testosteron

Kvelertak, Truckfighters; Hydrozagadka 26 III 2013

3 dni po delikatnym, intymnym występie Jessie Ware przyszedł czas na solidną dawkę niczym nieokiełznanego testosteronu ze Skandynawii. W rolach głównych trzech Szwedów (na support nie zdążyłem) i sześciu Norwegów.

Truckfighters nie zaprezentowali niczego nowego od ostatniego koncertu sprzed dwóch lat (no dobrze, była jedna nowa piosenka, ale brzmi, jak ich wszystkie pozostałe). Set zdominował materiał z ich zdecydowanie najlepszego albumu "Gravity X". Zaczęli od fantastycznej, długaśnej wersji "Desert Cruiser", potem pojawiło się i "Gargarismo", i "In Search of (The)". Szwedzi nie zaskoczyli i nie zawiedli, gitarzysta Niklas Källgren zagrzewał do skandowania, skakał po całej scenie, wywijał swoim instrumentem, basisto-wokalista Oskar Cedermalm dzielnie mu w tym pomagał i pod koniec wskoczył na falę. "Statyczny" pozostał jedynie perkusista, Oscar Johansson, ale swoją grą na bębnach niewiele ustępował żywiołowości kolegów. Set, jak to supportu, krótki, ale treściwy, mi jedynie zabrakło w tym stonerowym walcu "Altered State", ale przecież nie można mieć wszystkiego.

"Kvelertak" bez zbędnych ceregieli zaczęli swoją rokendrolową sieczkę. Metalowo wyglądał tylko jeden z gitarzystów i wokalista, reszta to raczej hardkorowi wyjadacze. W takich też proporcjach jest utrzymana ich muzyka, black metal jest tylko dodatkiem do hardcore'owo-punkowo-hard rockowej wybuchowej mieszanki. Długowłosy i koniecznie brodaty pan krzykacz często wdawał się w bliższe kontakty z publicznością, dwa razy wylądował na rękach fanów, cały czas zachowywał się jak rasowy metalowy wodzirej. Czwórka gitarzystów kozaczyła, jak przystało na taką załogę. Riffy ścieliły się gęsto, napełniając duszne powietrze Hydrozagadki potężną dawką męskich hormonów. Aż poczułem, że zaczęła rosnąć mi broda. Materiał z dopiero co wydanej "Meir" (recenzja już za chwilę) nie zdominował setlisty, równie mocno był reprezentowany debiut Norwegów. Po niecałej godzinie zeszli ze sceny, ale na szczęście wrócili na nią, by odegrać dwie dodatkowe piosenki, w tym ultraprzebojowy "Kvelertak". I już, mocno, treściwie, bez zbędnych dłużyzn. Chciałbym, żeby inne zespoły były tak zdyscyplinowane i rozsądne, bo co za dużo to niezdrowo, a tak koncert Kvelertak był po prostu doskonały.

Jedyna rzecz, do której można się przyczepić to głośność. Nie tym, razem nie było za głośno, nie straciłem słuchu, sytuacja była zupełnie odwrotna. Mam wrażenie, że było za cicho. Owszem to miła odmiana po koncertach, po których szumi mi w uszach przez następne 3 dni, ale taka petarda jak Kvelertak potrzebuje więcej. Nie przystoi im, by dwóch mizernych Kanadyjczyków z Japandroids było od nich głośniejszych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz