poniedziałek, 24 września 2012

Smutek Jedwabnego Szlaku

Spisane na gorąco po koncercie. Wybaczcie, że pewnie nie do końca przemyślane.

Właśnie czytam "Serce Azji" Colina Thubrona, reportaż z podróż autora do Azji Centralnej dosłownie chwilę po upadku Związku Sowieckiego. To, co z opisów Anglika uderza najbardziej to smutek. Nostalgia za przeszłością i minioną chwałą jest wszechobecna, od Buchary po Duszanbe. W ten obraz ziemi spalonej słońcem, gdzie wszystko, co lepsze dawno minęło wpisał się koncert rozpoczynający tegoroczne Skrzyżowanie Kultur.

Nie będę się tu rozpisywał o biografiach gwiazd wieczoru - Djivana Gasparyana i Alima Qasimowa, wystarczy, że napiszę, iż każdy z nich w swojej konkurencji nie ma sobie równych. Ponad osiemdziesięcioletni Gasparyan jest mistrzem duduku, czyli ormiańskiego fletu. Do Warszawy przyjechał z trzyosobowym zespołem, w którym znalazło się miejsce dla wnuka mistrza Djivana juniora. Program koncertu składał się z przepięknych ludowych kompozycji i kilku autorstwa Gasparyana. Wpletli też "Ave Maria". Najbardziej poruszającym momentem było, gdy mistrz odłożył duduk i zaczął śpiewać o swojej matce.

Jednak nic to przy ekstatycznym  występie Qasimowa ze swoim zespołem. Towarzyszyło mu dwóch muzyków grających na tarze i kamanczy oraz jego córka Farghana. Miała rację Bjork mówiąc, że Qasimov jest najlepszym żyjącym śpiewakiem. Tym bardziej, że mugham, którym się zajmuje to muzyka przede wszystkim improwizowana, śpiewana do poetyckich teksów. I było to widać, gdy Alim, co jakiś czas spoglądał na kartkę z tekstami wierszy. Farghana nie odbiega talentem od ojca, a może nawet go przewyższa. Te momenty, gdy śpiewali razem, improwizując mogę zaliczyć do najbardziej magicznych muzycznych momentów, które widziałem. Ostatni utwór trwał prawie godzinę (tak wynika z moich obliczeń), lecz ani na moment nie znudził. Gdy już wydawało się, że kończą, napięcie sięgało zenitu, oni, jak gdyby nic kontynuowali plecenie tej wielowątkowej opowieści. Po prostu magia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz