Amparo, debiut mieszkającej na Brooklynie Ekwadorki, Marii Usbeck jest dziennikiem podróży do tak odległych miejsc jak Wyspa Wielkanocna, Buenos Aires, Barcelona, Lizbona, Kostaryka. Z każdego z tych miejsc Maria przywoziła nie tylko piosenki, ale i same dźwięki, nagrania terenowe, które potem wykorzystała do ilustracji swoich utworów. Wplata w nie też słowa z lokalnych języków, by jeszcze wzmocnić wrażenie przebywania w tych miejscach. Wreszcie, piosenki są ułożone chronologicznie, odzwierciedlając podróże artystki.
Amparo to zmaganie się z życiem na emigracji. Dorastając w Quito, Maria była otoczona merengue, muzyką andyjską, cumbią, ale, jak sama przyznaje, bardzie wtedy interesowało ją to, co działo się w Stanach i Wielkiej Brytanii. Do Nowego Jorku przeprowadziła się w wieku 17 lat i grała tam w Selebrities, electropopowym duecie. Jednak trzy lata temu dopadła ją spóźniona tęsknota za Ekawdorem. Równiez z tej tęsknoty zrodziło się Amparo. Maria wróciła na niej do hiszpańskiego, ale przede wszystkim wróciła do muzyki, którą odrzuciła jako nastolatka. Amparo wybrzmiewa muzyka andyjską, rytmami cumbii, tropikalną dżunglą. Ogromną rolę odgrywają tradycyjne instrumenty, a przecież w pierwszych szkicach piosenki były całkowicie elektroniczne.
Sposób, w jaki Maria łączy elektronikę z tradycją jest częścią szerszego nurtu w latynoskiej muzyce alternatywnej. Prym wiedzie tutaj Kolumbia i Argentyna. To w Buenos zrodziła się przecież cyfrowa cumbia, niezwykle płodny i fascynujący gatunek właśnie będący w połowie między pampą a roztańczonymi klubami stolicy. Amparo dość blisko jest do Amazonico Gravitante Matiego Zundela, ale jednocześnie słychać, że album wydała Cascine Records (wytwórnia odpowiedzialna chociażby za sukces Yumi Zouma). Piosenki są eleganckie, trochę wycofane i dyskretnie przebojowe.
Maria Usbeck, jeżdżąc po całym świecie "wróciła" do domu i nagrała płytę stęsknioną za Ekwadorem, płytę, która zapada na długo w pamięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz