Pierwsza część mojego podsumowania już za mną. W pierwszej piątce elektronika, instrumentalny hip hop, bajeczne folki, senne piosenki i więcej niż jazz.
22 minuty wystarczyły Błażejowi Królowi i Maurycemu Górskiemu, by zatrzęść polską sceną niezależną. Nic w tym dziwengo, genialnie połączyli trochę chillwave'ową elektronikę z chłodem i poetyckimi tekstami. Pozostaje wielki niedosyt, ale nowa płyta już w tym roku.
4. PortuGalus - "Fado Music" EP
Miało w tym zestawieniu nie być EPek, ale Galus (tym razem występujący jako PortuGalus) nagrał rzecz tak dobrą, że musiałem zrobić dla niej wyjątek. Producent znany z robienia bitów tylko z winylowych sampli wybrał się do Portugalii i tam zebrał siódemki z fado i wykorzystał je do stworzenia wręcz doskonałych hiphopowych miniaturek.
3. tres.b - "40 Winks of Courage"
Na ich album czekałem najbardziej w tym roku. Po dość bogatym aranżacyjnie "The Other Hand" Misia, Oliver i Tom wrócili do brzmieniowego ascetyzmu z debiutu. I do tej samej eterycznej, ale moemntami niepokojącej i zimnej atmosfery. Słychać ogromny postęp od "Scylla and Charybdis" (ciągle czekam na reedycję), zespół stał się pewniejszy siebie i swoich możliwości, co widać chyba najlepiej na przykładzie Olivera, który w dwóch piosenkach przejmuje rolę wokalisty. Przebój goni przebój, choć nie wiem, czy to najlepsze określenie dla piosenek tres.b. Przyjmijmy, że przebój w tym wypadku to subtelna, wysmakowana, melodyjna piosenka. O, i takich na trzecim albumie tres.b jest 13.
2. Babadag - "Babadag"
Nadal pozostajemy w krainie snu. Tym razem zupełnie innego. W jednej chwili jesteś w lesie pod Białowieżą, w następnej na Karaibach, by po zrobieniu kroku znaleźć się na amerykańskiej prerii. MOże od tego rozboleć głowa, ale wszystko na debiucie Babadag układa się w logiczną całość, którą stonowi motyw podróży. I tej przez świat, i tej do korzeni. Nie można również zapomnieć, że Ola Bilińska napisała piosenkę roku. "Futro".
1. Niechęć - "Śmierć w miękkim futerku"
Debiutancki album Niechęci prowadzi ścieżkami Tyrmanda i Komedy po zakamarkach i zaułkach Warszawy (no dobrze, Pucka też). Po spelunach, ciemnych bramach, barach z wódką. Z małomównym taksówkarzem za kierownicą. Często wykraczają poza jazz, co mnie tylko cieszy, bo wychodzą z tego dość hermetycznego środowiska. Trochę, jak moi zeszłoroczny faworyci, Daktari. A wszystko pod najlepszą tegoroczną okładką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz