1. Minęły 3 dni Skrzyżowania Kultur.
2. Widziałem sześć koncertów: jeden wspaniały, dwa bardzo dobre, dwa dobre i jeden przeraźliwie nudny.
3. Ten wspaniały to Ladysmith Black Mambazo. Perfekcyjnie wykonany, z dużą dawką luzu, pełen radości życia i słońca. A to słońce przydało się w poniedziałek, bo pogoda nie rozpieszczała. Koncert Afrykanów, którzy nie używają żadnych instrumentów bardziej niż występ przypominał rytuał. Z tańcami, określonymi ruchami i gestykulacją. Był to rytuał pełen miłości do swej spalonej słońce ziemi.
4. Słońce pojawiało się jeszcze w kilku koncertach. Na przykład podczas koncertu Cacique '97. Afrobeat z latynoskimi naleciałościami bardzo mi się spodobał, mimo że przy występujących po nich LBM wypadli dość blado. Ale wiadomo, nie ten ciężar gatunkowy - Cacique '97 to przede wszystkim zabawa i taniec. Byli jak na razie jedynym wykonawcą, który wprost zaprosił siedzącą publiczność do tańca.
5. Publiczność na festiwalu jest dość niemrawa. To znaczy, owszem, owację są gorące, nawet wtedy, gdy zespół nie do końca na to zasługuje, ale prawie wszyscy siedzą, mają mądre miny. Fakt, pod sceną robi się gorąco, jakieś dziewczęta tańcują, nieśmiało podrygują chłopaki, ale to wszystko za mało, jak na taki wulkan energii, jakim są niektórzy wykonawcy. Nie wiem, może to fakt, że średnia wieku na festiwalu jest dość wysoka, a może to po prostu specyfika siedzących koncertów.
6. Dziewczęta, a raczej kobiety, tańczyły też na scenie. Taniec był ważnym elementem występu Tamburellisti di Torrepaduli. Występu, z którym mam problem. Z jednej strony, był bardzo żywiołowy, miejscami rytualny, z tancerką raz odzianą w biel, raz w czerwień, tamburellisti grali na swoich tamburynach, jakby to były wielkie zestawy perkusyjne, a każdy z nich miał tylko jeden bębenek. Z drugiej strony, momentami wydawało mi się to przaśne. Włosi wywodzą ten taniec i muzykę od greckich kolonistów, ale skrzypki, gitara i akordeon to niekoniecznie starogreckie instrumentarium. Wiem, minęły już trzy tysiące lat, ale ta muzyka czasem brzmiała, jak muzyka cygańska, czasem jak irlandzka, a czasem nawet jak kurpiowska. Ciągle nie wiem, jak ocenić ten koncert, na razie wygrywa ocena pozytywna, dlatego umieszczam go w kategorii dobrych.
7. W tej samej kategorii umieszczam koncert Buiki na inaugurację festiwalu. Choć starała się, jak mogła, mnie nie porwała. Za dużo ekwilibrystyki, za dużo wokalnych popisów. Starania doceniam trochę mniej niż efekt.
8. Drugi koncert z inauguracji to jak na razie jedyny koncert z grupy: przeraźliwie nudny. Nie wiem, może jestem za młody, może za mało osłuchany, ale Ivan Lins smucił i przynudzał przez bite dwie godziny. Gdyby jeszcze jego zespół miał fajne brzmienie, byłbym w stanie to wytrzymać, ale nie, jak na złość, jego brzmienie jest wyjęte z lat 80. Dziękuję bardzo.
9. Ostatni z dotychczasowych sześciu koncertów nie zawiódł mnie. Mayra Andrade, nie dość, że jest przeurocza, nagrała bardzo przyjemną płytę, to jeszcze dobrała sobie świetnych muzyków, którzy razem z nią wyczarowali magiczny wieczór. Czasem liryczny, czasem zachęcający do tańca, trochę afrykański, mocno latynoski. Prawdziwe skrzyżowanie kultur.
Ja niestety byłem tylko na jednym koncercie - inauguracyjnym. Czytając Twoją relację, żałuję że tylko na tym jednym bo sporo dobrego (lepszego niż na inauguracji) się działo. Niestety z pewnych przyczyn nie mogłem być w kolejne dni pod PKiN.
OdpowiedzUsuńCo do koncertu inauguracyjnego mam dokładnie te same odczucia.
Ivan Lins brzdąkał na tych swoich klawiszach, coś tam podśpiewywał, ale raczej bez wyrazu. Miło się słuchało, ale momentami prawie przysypiałem... nie o to chyba chodziło...
Buika... za dużo popisów, za dużo gadania, za mało zwykłego wyjścia na scenę i porwania publiczności śpiewem takim jaki znamy z płyt.
Aha, dodam tylko jeszcze że zespół miała bardzo fajnie grający i za to wielki plus.
OdpowiedzUsuń