Tekst był pierwotnie przeznaczony do UM!, ale w wyniku problemu z komunikacją, tam pojawił się inny, którego nie polecam.
Już pierwszy rzut oka na okładkę wiele mówi o trzeciej wspólnej płycie Szkotki i Amerykanina.
Spójrzmy, Isobel siedzi za kierownicą starego samochodu. To ona jest szefem. Tak jest w muzyce - 11 z 13 piosenek to jej kompozycje, dwie to covery Townesa Van Zandta. Jednak to Mark, na okładce ukryty w tle, częściej jest głównym aktorem tej płyty, ale to tylko rola przydzielona mu przez Campbell - reżyserkę. Ona często występuje na drugim planie - nucąc pod nosem lub śpiewając w duecie z Laneganem, ale jej głos jest tylko tłem dla przepełnionego tysiącami papierosów i hektolitrami whiskey głosu Amerykanina. Zupełnie, jak na poprzednich dwóch płytach.
Samochód, w którym siedzą wygląda na lata 60., może 70. (niestety, nie jestem motoryzacyjnym ekspertem). I w tych dekadach lokalizuje zawartość "Hawk". "Get Behind Me" to zawadiacki, kowbojsko-gangsterski rock'n'roll (rozciągnięty do ponad pięciu minut, więc męczący), a solówka w "You Won't Let Me Down Again" brzmi, jakby nagrał ją Neil Young między "Everybody This Is Nowhere" a "After The Gold Rush". Na dodatek ów samochód to z pewnością dzieło amerykańskich inżynierów, a "Hawk" to bardzo amerykańska płyta, w czym nie odbiega od poprzedniczek.
Za oknem samochodu widać kawałek farmy na prerii, a na "Hawk" słychać przede wszystkim przestrzeń prerii, która wyraża się poprzez folk i country, muzykę Zachodnich Stanów. Również podobnie, jak na płytach z 2006 i 2008 roku. Jednak "Hawk" jest najbardziej "preryjny" z tej trójki. "Snake Song" czy "Sunrise" mogłyby się znaleźć na ścieżce dźwiękowej do filmu o samotnym kowboju wymierzającym sprawiedliwość w małym miasteczku na Dzikim Zachodzie. Zresztą druga z tych piosenek ma w sobie coś z Ennio Morriconego.
Nie wszystko da się wyczytać z okładki. Na przykład tego, że pojawia się ten trzeci. Willy Mason, folkowy śpiewak wywodzący się z dynastii folkowych śpiewaków. Towarzyszy Campbell zamiast Lanegana w dwóch piosenkach - coverach Van Zandta. Ruch ze strony Szkotki zupełnie nie potrzebny, bo Mason jest obdarzony głosem bardzo podobnym do Marka, niskim i mocnym, ale delikatniejszym i mniej charakterystycznym. Czemu Campbell postanowiła w tych piosenkach zrezygnować z usług Lanegana, zupełnie nie mam pojęcia, bo przecież sprawiłby się równie dobrze. Jeśli Campbell koniecznie chciała się spróbować w innym towarzystwie mogła wybrać kogoś mniej podobnego do byłego wokalisty Screaming Trees.
Wreszcie z okładki można wyczytać, że ta płyta jest dobra. Bo słabe płyty nie mają tak stylowych okładek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz