sobota, 30 października 2021

Koniec i początek


Czy Bastarda zdolna jest do potknięć? Chyba nie. Dopiero co na wiosnę nagrali poruszający album z interpretacjami fado z Joao de Sousą. Daleko wyszli na nim ze swojej strefy komfortu, ale też dostosowali portugalskie klasyki do swojego charakterystycznego instrumentarium. Z fenomenalnym efektem, a przecież ich dwie poprzednie płyty nie były gorsze.

Nieledwie chwilę później Paweł Szamburski na podstawie ludowego materiału stworzył solową opowieść o odwiecznym, zaklętym cyklu życia, Uroborosa wiecznie zjadającego swój ogon, bo w każdym momencie jest teraźniejszość, przyszłość i przeszłość. Znów strzał w samo sedno,wzruszająca muzyka. Bastardowy Kołowrót jest niejako rozwinięciem tego pomysłu, tylko w szerszym i węższym zakresie jednocześnie. To już nie cykl ludzkiego życia, lecz odwieczny cykl pór roku, rządzący ludzkimi społecznościami. Z pomocą specjalistów z RCKL Bastardzi wybrali pieśni obrzędowe, zaaranżowali je po swojemu i nagrali z udziałem chóru SWPS.

To drugi po Fado projekt, w którym Bastarda tak odważnie pracuje z głosem. Wcześniej pojawiał się incydentalnie - na Ars moriendi przeszywająca zaśpiewała Olga Mysłowska, na Nigunim pojawił się na samym końcu chór Grochów. Wydaje się, że to ostatnie spotkanie utwierdziło trio w przekonaniu, że praca z wieloosobowym zespołem to dla nich dobra droga. I tak dotarliśmy do Kołowrotu.

Amatorski chór studencki okazał się kolejnym idealnym partnerem dla Bastardy. Nie ma w ich śpiewie klasycznego bel canto ani zadęcia, świetnie odnajdują się w bastardowej koncepcji. A ta zaczyna się Wiosną, od śpiewu ptaków, który przeistacza się w - by tak rzec - klasyczne granie tria. Michał Górczyński buduje basową podstawę, Szamburski prowadzi melodią, a Tomasz Pokrzywiński meandruje między nimi oboma. Chór natomiast wokalizuje, podąża za triem, nie przechwytuje inicjatywy. Prosty zabieg, ale jak najbardziej udany. Jest w Wiośnie słowiańska melancholia, zamglone, zimne poranki, pierwsze przebiśniegi, budząca się z letargu przyroda. Lato to ekstaza życia, rozkwit wegetacji, długie, gorące dni, palące sierpniowe słońce i żniwa. W Lecie pojawiają pierwsze słowa, to dożynkowa pieśń. A skoro dożynki, to i zabawy. I tak ten utwór rozwija się w formę wirującego, transowego paraoberka - Pokrzywiński na wiolonczeli odtwarza brzmienie wiejskich basów, a klarneciści grają coraz bardziej intensywnie. Jesienią nie zaczyna się picie w knajpach, ale powolne zasypianie natury. Dni stają się coraz krótsze, liście żółcieją, świat szykuje się do zimowego spowolnienia, ale wybucha jeszcze ostatnim, nieledwie przedśmiertnym bogactwem kolorów. I wreszcie Zima, spokojna, ale i niebezpieczna, zasypana śniegiem, pełna cichych lasów i wymarłych pól, po których od czasu do czasu przemknie sarna. Zima jest najmroczniejsza, w końcu to okres, w którym noc wygrywa z dniem, śmierć starego roku, ale koniec jest początkiem - znów słyszymy ptaki, które niosą nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz