poniedziałek, 5 października 2020

Najmłodsza pustynia świata


Tam, gdzie kilkadziesiąt lat temu było jezioro tak wielkie, że nazywano je morzem, teraz znajduje się toksyczna pustynia. Dawne miasta portowe znajdują się pośrodku księżycowego krajobrazu, kilkadziesiąt kilometrów od jakiejkolwiek wody. Przerdzewiałe statki kołyszą się na wietrze i pokrywają brązowym pyłem.

Tę tragedię na własne oczy mogła obserwować Galya Bisengalieva, pochodząca z Kazachstanu skrzypaczka, wykształcona i mieszkająca w Wielkiej Brytanii. Obrazy znikającego Aralu wryły się jej w pamięć i wróciły po latach, gdy eksperymentowała z elektroniką i tym, jak współpracuje ze skrzypcami. Usłyszała kolebiący się rytm, rytm kadłubów skrzypiących w wyschniętym porcie. Za nim przyszedł pomysł na cały album – Aralkum – o najmłodszej pustyni świata.

Bisengalieva nie wymyśla nowego muzycznego języka – choć sama w wywiadzie dla Bandcamp Daily twierdzi inaczej – by opowiedzieć tę tragedię. Sięga po muzykę, w której czuje się swobodnie i która jest dość przystępna, czyli po podbitą elektronicznymi brzmieniami post-klasykę. Można by powiedzieć, że islandzką, taką, która bez problemy mogłaby znaleźć się w katalogu Bedroom Community. Bisingalieva buduje swoją muzykę podobnie do Resiny, zapętlając skrzypce, nakładając na siebie kolejne warstwy dźwięku. Tak samo buduje klimat, obraz niedostępnej, nieprzyjaznej przyrody. Gra przestrzennością, w końcu opowiada o pustyni. Czuć tę obezwładniając przestrzeń, na swój perwersyjny sposób piękną. To z kolei zbliża ją do innych trójmieszczan – duetu Nanook of the North, Piotra Kalińskiego i Stefana Wesołowskiego. W podobny sposób łącza elektronikę ze skrzypcami, dla nich też pojęcie przestrzeni jest kluczowe, na swoim jedynym albumie zajmowali się Grenlandią, pustynią z innej strefy klimatycznej.

Zastanawiałem się, na ile Galii udało się opowiedzieć o katastrofie aralskiej. To trudne zadanie, zniknięcie Jeziora jest w czołówce największych katastrof spowodowanych przez człowieka. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że Aralkum jest bardziej zapisem żałoby w jej końcowych fazach. Beznadzieja i depresja zaszyte również w tytułach utworów – nazwach nieistniejących osad rybackich, dawnych wysp – jest wszechobecna i obezwładniająca, dopiero pod koniec pojawia się cień optymizmu wynikający z akceptacji sytuacji taką, jaka jest. Dopiero wtedy jest szansa na zmianę. Dzięki zaporze Kokarał udało się choć częściowo uratować północną, kazachską część Jeziora, do której wróciło życie. Może jednak nie wszystko jest stracone.

Znikające, tytułowe Jezioro Aralskie jest również osią powieści Bianki Bellovej, którą koniecznie trzeba przeczytać. Jego obecność i późniejszy brak wpływają na mieszkańców. Kiedyś dawało pracę i wyżywienie. Zniknięcie jeziora, do którego trafiały setki tysięcy ton nawozów i przemysłowych odpadów, sprawiło, że ludzie zaczęli umierać na niespotykane wcześniej choroby, złamało życie całym pokoleniom. Zmieniło klimat, zrujnowało gospodarkę i stosunki społeczne. Katastrofa wpłynęła na wszystkie aspekty życia i jest praprzyczyną wszystkich tragedii, które nawiedzają region. Trudno tej historii nie traktować jak ostrzeżenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz