wtorek, 3 grudnia 2019

Osobno, ale nadal z miłością

Omar Souleyman i Rizan Sai'd w warszawskiej Miłości, 2016

Kiedyś byli nierozłączni, wspólnie nagrali kilkaset płyt (fakt, większość to nagrania z imprez weselnych). Teraz, znani szeroko poza rodzinną Syrią, z której wygnała ich wojna domowa, występują oddzielnie. Nie mam pojęcia, czy coś ich poróżniło, czy po prostu rozeszły się ich artystyczne drogi.


O Rizanie Sa’idze i Omarze Souleymanie pisałem już wcześniej (więcej niż raz) i za każdym razem wspominałem o ich pierwszym koncercie na OFFie i jak trzęsła się podłoga sceny eksperymentalnej. Potem widziałem ich dwukrotnie - w Warszawie i Gdańsku w przeciągu 3 dni. Na tym pierwszym koncercie miejsca pod sceną okupowali Syryjczycy, dla których Omar jest niczym Wodecki (jakiś złośliwiec mógłby napisać, że bardziej jak Zenek Martyniuk), którzy co chwilę wypraszali Omara o kolejne przeboje. Poza tym wyglądały podobnie - Omar stateczny, jakby trochę wycofany, przytłoczony całą sytuacją, ale tak naprawde nad nią panujący, Rizan z tyłu sceny zawiadujący baterią keyboardów. W tamtym roku Sa’id wyszedł po raz pierwszy cienia partnera, wydając King of Keyboard. Może właśnie to był powód rozstania, bo już następną płytę Souleyman nagrał z nowym magikiem klawiatury, Hasanem Alo, który towarzyszy mu do dziś.



Swoje nowe albumy wydali prawie jednocześnie, w kilkutygodniowymn odstępie. Souleyman zadomowił się w Mad Decent, wytwórni Diplo, Sa’id zawędrował do kolejnej niewielkiej oficyny, francuskiej Akuphone. Jego Saz û Dîlan ukazało się pierwsze i to na nim skupię się na początek. Tytuł to po prostu ‘Instrumenty i tańce’ i właściwie ten opis na pewnym poziomie wystarcza. Sa’id na swoim Korgu gra szaleńcze dabke. A jednak, przeciwieństwie do King of Keyboard, na którym Sa’id pokazał swoje wirtuozerskie umiejętności w pełnej krasie, nie poddając się żadnym restrykcjom wynikającym z obecności wokalisty, tutaj znów usuwa się trochę w cień. Oczywiście, nie znaczy to, że rezygnuje z ekwilibrystyki, ale opakowuje ją w bardziej piosenkową formę. Współpracuje z wokalistami i wokalistkami, a każde z nich wnosi do jego dabke coś swojego.

Powstało coś w rodzaju albumu producenckiego. Krótkiego, bo to zaledwie 28 minut, dających bardzo szeroki przegląd nowoczesnego dabke. Saz û Dîlan przypomina trochę kompilacje wydawane przez Sublime Frequencies. Muzyka nie atakuje klubowym basem, ale mieni się barwami. Dzieje się w tle, programowane rytmy przenikają się z realnymi perkusjonaliami, syntezatory kilkukrotnie ustępują miejsca piszczałkom, w Mewal pojawia się chyba nawet niezsyntetyzowana wiolonczela. Nie do końca to dziwi, Sa’id jest także zręcznym perkusistą i flecistą. To chyba lepsze wprowadzenie do dabke, niż King of Keyboard, odrobinę spokojniejsze, mniej szalone, bardziej zróżnicowane.



Shlon Souleymana wygodnie rozsiada się w europejskich klubach, choć to również album, który w pewnym sensie spogląda w przeszłość, bo Omarowi na powrót towarzyszy dwójka muzyków. Poza Alo na Shlon pojawia się Azad Salih grający na przesterowanym sazie, czyli skład jest taki, jak na Haflat Gharbia: The Western Concerts, płycie od której zaczął się szał na dabke wśród zachodnich hipsterów.



Obecność Saliha nie wywraca muzyki Souleymana do góry nogami. Jego saz bezboleśnie wpasowuje się w aranże Alo, mieszczące się między weselem w Ras Al Ajn, rodzinnym mieście wokalisty a nocnym rave’em w berlińskim Berghain. Dodaje za to lekkości, której trochę mi brakowało na To Syria, With Love. Tam Alo chciał rozwiać wszelkie wątpliwości, że zastąpienie nim Sa’ida było dobrym wyborem. Dlatego atakował od samego początku potężnym brzmieniem, tutaj nadal jest na bogato, ale słychać, że po zdjęciu presji Alo sięga po ciekawsze rozwiązania, a jego współpraca z Salihem układa się znakomicie. Żaden z muzyków nie chce przyćmić drugiego. Najlepiej to słychać w 3tini 7obba, gdzie przerzucają się solówkami, ale w przyjacielski sposób, czy w Shri Tridin, gdzie wspólnie prowadzą narrację, wymieniając się rolami.

A Omar? Jak zwykle, trochę śpiewa, ale nie za dużo, w końcu nie jest najlepszym wokalistą na świecie, daje dużo miejsca swoim współpracownikom. Jak zawsze teksty kręcą się wokół romantycznej miłości i tęsknocie - to przecież muzyka weselna. Słychać trochę większe zmęczenie w jego głosie, jakby wiek i wygnanie zaczynało mieć na niego wpływ. A jednak na sześć kawałków zwalnia tylko w jednym, ale za to najpiękniejszym, Mawal.



Dobrze im obu - Souleymanowi i Sa’idowi - w nowych miejscach. Choć grali ze sobą ćwierć wieku, to bez siebie nawzajem radzą sobie bardzo dobrze. To cieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz