piątek, 29 marca 2013

Kvelertak - "Meir"



Norwegowie z Kvelertak mają tupet, trzeba im to przyznać. Żenią black metal (fuj!) z energetycznym, podbitym stonerem punkiem (jej!). Połączenie, musicie to przyznać, karkołomne i dziwaczne, na ich debiucie sprawdziło się wyśmienicie przede wszystkim dzięki niesamowitej dawce luzu, która biła z muzyki . Trudno się temu dziwić, w końcu takiego mariażu nie wolno brać na poważnie.

Zarośnięci wikingowie na "Meir" kontynuują swoją drogę z jeszcze większym rozmachem. Prężą muskuły, wylewają na siebie hektolitry piwa, jeżdżą na harleyach. Słowem, jeszcze wyraźniej przeszli na stronę ociekającego testosteronem rokendrola. Żywiołowością zbliżają się do mistrzów, trzech jeźdźców zagłady z Monotonix. Krwiożerczych Skandynawów jest dwa razy więcej niż wąsatych Izraelczyków, więc brzmienie mają niezwykle potężne. Walcowate, ale jednocześnie ostre jak brzytwa. Nie zniknęła też największa zaleta Norwegów - dystans do swojej twórczości. Trzech gitarzystów ściga się na wieśniackie solówki, piosenki pędzą na złamanie karku, by w najmniej oczekiwanym momencie zatrzymać się i zmienić w ckliwą balladkę. Największa sieczka potrafi zacząć się od delikatnych uderzeń w struny gitary akustycznej. Banan na twarzy gwarantowany podczas słuchania "Meir". Gdzieniegdzie pojawiają się blackmetalowe blasty, urozmaicając rokendrolową łupankę.

Więcej niż przed trzema laty jest hitów. Właściwie cała druga płyta Kvelertak jest jednym przebojem. Gdyby nie wokalista to mogliby podbić bardziej popularne media. Choć, jak pokazuje przykład Fucked Up, ryczący wokalista nie jest przeszkodą nie do przeskoczenia. Kanadyjczycy, szczególnie z ostatniej płyty, "David Comes to Life", nie tylko dlatego są dobrym odniesieniem do twórczości Norwegów. Grają na kontrastach między grą instrumentów a wyziewami gardłowego. Z tym że piosenki Kvelertak w drugiej części płyty komplikują się i rozbudowują, tracąc trochę rock'n'rollowego groove'u, jednocześnie zbliżając się do rejonów okupowanych przez Mastodon czy Baroness. Na sam koniec wracają do prostego grania w wieńczącym "Meir" "Kvelertak" - piosence o największym przebojowym potencjale.

Mało jest tak ekstremalnych płyt, które dają mi tyle radości. Nie katharsis, nie zwątpienia w sens istnienia, lecz niczym nieskrępowanej radości i zabawy. Na tym właśnie polega fenomen szóstki Norwegów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz