niedziela, 14 marca 2010

Myslovitz + Max Weber; Palladium 13.03.2010; Warszawa

Mimo że był to mój ósmy koncert Myslovitz, jak zawsze był to koncert wyjątkowy.

Przed Myslo zagrali Max Weber, których widziałem w październiku na Postcore Galore w CDQ. Wtedy było spoko, ale bez rewelacji, wczoraj było tak samo. Przyzwoity indie rock trochę w starym stylu. Wokalista irytował manierą podczas pogaduszek i podziękowań między kawałkami, straszliwie zaciągał końcówki. Basista wyglądał troszeczkę jak ugrzeczniona wersja Dulliego sprzed 20 lat.

Myslovitz zaczęli chwilę po 20. Od "Moving Revolution" jeszcze z debiutu, kawałka nastrojowego, pełnego różnych dziwnych dźwięków, dość eksperymentalnego, który płynnie przeszedł w "W 10 sekund przez całe życie". W połowie sięgnęli po nowy kawałek, nazwany roboczo "Iowa", który przypomina trochę rozmarzone oblicze Yo La Tengo, a trochę "Skalary, mieczyki, neonki". Podobnie ostatni, roboczo zatytułowany "Przemek 2", co wskazuje autora. Szkoda, że oba są w języku angielskim. Szkoda, bo Myslovitz najlepiej sprawdzają się w rodzimym języku, czego dowodem jest niezbyt udana anglojęzyczna wersja "Korovy". Jednak jeśli cała płyta będzie, jak te dwie piosenki, to nie ma się czym martwić, nawet tym angielskim.

Poza tym było jak zwykle, czyli świetnie. Powaga szalał w tym swoim kącie sceny, zachęcał do klaskania, skakania i jazgotał na swojej gitarze. Jaca wyglądał niczym jeden z braci Gallagherów w swoich okularach przeciwsłonecznych. Myszor w eleganckiej koszuli wyglądał jak stateczna głowa rodziny i przez większość czasu tak się zachowywał. Lali za bardzo nie było widać, bo podobnie jak na Heyu (i tu przepraszam za brzydkie słowa, ale inaczej się nie da) po oczach napieprzały LEDowe reflektory. Przez pierwsze 20 minut bardziej zastanawiałem się czy oczy bolą bardziej od niebieskiego czy od czerwonego światła niż delektowałem się koncertem. No a Rojek zaskoczył, bo nawet pożartował troszkę ze sceny, normalnie świat się kończy.

Setlista była dobrana świetnie. Wymienię tylko highlighty: "Siódmy koktajl" - jedna z moich trzech ulubionych piosenek Myslo, wreszcie udało mi się ją usłyszeć na zywo, bo niestety nie bylem na grudniowych koncertach w Stodole; "Szklany człowiek" - mój absolutny faworyt jeśli chodzi o ten zespół; "Gdzieś"; "Myszy i ludzie" zagrane zamiast "Krakowa"; rzadko grane "Chciałbym umrzeć z miłości". Zabrakło mi "Księcia życia", ale tego raczej nie grają i "Miłości w czasach popkultury". Ale to tylko takie zbędne narzekanie, bo naprawdę nie mam temu koncertowi prawie nic do zarzucenia. Prawie, bo te światła były strasznie denerwujące.

Myslovitz są w wyśmieniej formie, to widać i słychać. A nowe kawałki każą z nadzieją czekać na nowy krążek.

I jako bonus, archiwalna i  (do dziś wydawało mi się to niemożliwe) entuzjastyczna recenzja koncertu Myslo z Porcysia.

2 komentarze:

  1. nowe utwory nie były po angielsku tylko 'holendersku', nie mają jeszcze tekstu

    OdpowiedzUsuń
  2. a, no to dobrze. w takim razie liczę, że teksty będą po polsku ;)

    OdpowiedzUsuń