wtorek, 5 stycznia 2010

Podsumowanie 2k9: nasi

Jakoś niedługo na UM! pojawi się moje podsumowanie roku w ogóle. W ramach przygotowań podsumowanie ubiegłego roku w polskiej muzyce.

Poprzedni rok to był dobry rok, wyszło sporo świetnych płyt, a jeszcze więcej dobrych. Nie wiem, czy to dlatego, że ja bardziej grzebię w sieci, czy po prostu wreszcie coś się u nas ruszyło i przestajemy powoli być zaściankiem muzycznym (ale, w ramach zachowania równowagi w przyrodzie, stajemy się coraz większym zaściankiem piłkarskim). Wybrałem 8 płyt w kolejności dość przypadkowej. Oczywiście, ranking jest obarczony błędami, bo jeszcze nie przesłuchałem wszystkiego, czego mi polecano w zeszłym roku, ale nadrabiam, więc może pojawi się errata.

Setting the Woods on Fire - s/t


25 minut. 7 kawałków. Niby tylko tyle, ale jednocześnie aż tyle. Warszawiaki wyciskają z gitar co się da, przypominając młodziakom, jak wygląda prawdziwe emo. Żadnych serduszek, grzywek, różu, jest wściekłość, rozwalanie gitar. Do tego ich koncerty są jeszcze lepsze niż płyta.

Długo byli nadzieją, mijały kolejne lata, a o nich było cicho, wydawało się, że będzie z nimi tak, jak z poprzednimi nadziejami. Jednak wreszcie coś się ruszyło. Warto było czekać te lata.


Pablopavo & Ludziki - Telehon


To chyba najlepsza polska płyta, jaką słyszałem w tym roku. Pablo nawija o moim mieście, ale to nieważne, bo ta płyta potrafi dotrzeć do każdego, nieważne skąd jest, ponieważ Pablo opowiada historie, które mogły zdarzyć się każdemu. I na dodatek robi to w świetny sposób. Teksty to najmocniejsza strona tego krążka. Podkłady, za które odpowiadają Sir Michu i Emiliano Jones to połączenie hip-hopu, ragga i miejskiego folku. Można narzekać, że trochę za długa ta płyta, że Pablo za dużo chciał wrzucić na raz, ale co z tego, skoro wszytko jest wypaśne?


The Black Tapes - s/t


Misiaki nie zawiodły i po raz drugi pokazały, jak wygląda prawdziwy punk. To nie żaden kult, pidżama porno, czy inne nasze przaśne wynalazki. Tejpsi grają punk bez obciachu czy poczucia żenadki. Kopią tyłki każdemu rockowemu zespołowi w tym kraju i większości poza nim.

Obawiałem się trochę klawiszy, że zniszczą ten surowy klimat, który udało się chłopakom wytworzyć na EPce, ale nic takiego się nie stało. Na szczęście.


Gabriela Kulka - Hat, Rabbit


Gabriela (zupełnie nie wiem czemu upiera się przy okropnie brzmiącej Gabie) stała się w ubiegłym roku fenomenem na miarę Czesława Mozila w 2k8. I dobrze, bo w zalewie klonów Kate Bush/Tori Amos (Florence + Machine, Bat For Lashes i inne takie) Gabryśka bardzo się wyróżnia. Oprócz standardowego popu dla dorosłych, na "Hat, Rabbit" słychać kabaret, co z kolei przywodzi na myśl Dresden Dolls, ale tylko troszkę. Bo Gabriela to przede wszystkim Gabriela. Piosenka ze wspomnianym Czesławem troszkę nuży, ale poza tym nie ma słabych punktów.

George Dorn Screams - O'Malley's Bar


Pierwszy przedstawiciel reszty kraju. Jakoś tak wyszło, że ten ranking zdominowali warszawiacy, ale nie bójcie się, nie jest to spowodowane moim warszafkocentryzmem. To tylko przypadek.

Na drugiej płycie Dżordże grają mocniej, mniej sztampowo, z większym pazurem niż na debiucie. Piosenek jest 8, ale długich, potarganych, hałasujących, świadomie antyprzebojowych (no, z tym przebojami to taka przenośnia), dusznych, ale jednocześnie pełnych obojętnego chłodu znanego z debiutu. Czyli jest ciekawiej.

Nathalie and The Loners - Go, Dare


Pierwszy rzut ucha: kolejna pani z fortepianem, inspiracje te same co zwykle, ale jakoś wyjątkowo ładna ta płyta.

Drugi rzut ucha: o, sporo elektroniki, w ogóle dużo dzieje się w tle, co jest zasługą Piotrka Maciejewskiego, który produkcją tego krążka zmazał z siebie (również świetnie wyprodukowaną) niesamowicie nudną płytę Drivealone. Więcej gitar też jest. Coraz ładniejsza ta płyta.

Kolejne przesłuchania: Bardzo, bardzo ładna płyta.


The Spouds - Serenity Is Only a Brainwave


Młodziaki z Żoliborza, ale zdecydowanie bliżej im do USA. Staroświecki post-hardcore z elementami noise'u. Bardzo udanie łączą At The Drive-In, Fugazi, Sonic Youth, dorzucają szczyptę Drive Like Jehu oraz (o czym przekonałem się całkiem niedawno) bardzo dużo Polvo. W dwóch numerach dołącza do jazgotliwych gitar saksofon, który sprawia, że nie ma miejsca na nudę. Bardzo duszny jest ten materiał, skondensowany, wręcz przytłaczający, ale jednocześnie bardzo nośny. Szkoda, ze zabrakło znanego z dema "Oil Station"

Kapela ze wsi Warszawa - Infinity


Niby wyszła w 2k8 jeszcze, ale polska premiera to początek 2k9. Tym razem postawili na własne kompozycje, co wyszło im bardzo dobrze. Goście w stylu Natalii z SiStars ładnie wpasowują się w ludową muzykę Kapeli. Jest też trochę więcej elementów afrykańskich, ale to nie grzech. Piękna płyta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz