poniedziałek, 5 września 2022

Zamplifikowani



Czego tu nie ma - wściekła, punkowa energia, osobiste tragedie w tle, polityka, protesty, tradycja zderzona z nowoczesnością.

BKO to malijsko-francuski kwintet. Nazwę wzięli od desygnatu międzynarodowego portu lotniczego w Bamako, malijskiej stolicy. Malijczyków jest czterech, z różnych grup społecznych i etnicznych - Ibrahim Sarr, mistrz gry na djembe, Mamoutou Diabate grający na djeli-ngoni, Adama Coulibaly, uznany muzyk z własną solowa karierą, tu grający donso-ngoni (obiecuję, że za chwilę więcej o tych instrumentach) i wokalista Fassara Sacko. Francuz zaś to Aymeric Krol, lyoński perkusista, który 10 lat temu terminował u Sarra.

Ta dwójka założyła BKO podczas trwające w 2012 roku puczu wojskowego, związanego z powstaniem Tuaregów na północy kraju. Polityka była w ich muzyce obecna od zawsze. Teraz, po 10 latach, Mali wstrząsnął kolejny wojskowy zamach stanu. Podobnie, jak Songhoy Blues, BKO nie mogli zostać na te wszystkie wydarzenia obojętni. Wzywają do naprawy kraju, ratowania społeczeństwa, ale i odwołują się do sił nadprzyrodzonych - tytuł albumu to w malinke pojawienie się dżina. Na brzmieniu albumu zaważyły też tragedie. Wykrycie - na szczęście wczesne - raka u Ibrahima Sarra oraz postępująca utrata wzroku u Fassary Sacko, spowodowana jaskrą.

Przede wszystkim na różnice między Djine Bora a jej dwoma poprzedniczkami miał wpływ nowy tryb pracy. Żadnej postprodukcji, to właściwie sesje nagrywane na setkę w studiu. Do tego Krol odsunął się z roli producenta i lidera, decyzja aranżacyjne podejmowali Malijczycy. A ci chcieli poeksperymentować z formą. Zamiast długich kompozycji, krótkie piosenki. Zamiast gładkiego, mocno studyjnego brzmienia, rzężące przestery. Nie ma tu - poza zestawem perkusyjnym Krola - żadnego zachodniego instrumentu. Do wzmacniaczy Diabate podpiął lutnię djeli-ngoni, dość bliską gitarze, a Koulibaly lire donso-ngoni, związaną z kulturą myśliwską, trochę przypominającą harfę kora, ale prostszą, bezpośredniejszą. Możliwe, że zmiana tego podejścia, chęć nagrania muzyki nieokiełznanej, zbuntowanej sprawiła, że BKO przeszli z szacownej Buda Musique do Les Disques Bongo Joe, zajmującej się bardziej alternatywnymi podejściami do tradycji i muzyki niezachodniej.

Djine Bora spełnia swoje obietnice. BKO słucha się lepiej niż niejednego zachodniego, punkowego składu. Można ich porównywać do Songhoy Blues czy Bamba Wassoulou Groove, ale przez ten świadomy wybór estety lo-fi i energię, postawiłbym ich bliżej nagraniom terenowym Alkibar Gignor. Mamoutou na ngoni wygrywa pierwszorzędne riffy, wycina dzikie solówki, gdyby ich instrumenty zamienić na gitary, prasa piałaby z zachwytu.

BKO są wierni muzyce malijskiej, jej polirytmiom, jej pentatonice, ale to zespół w zasadzie rockowy. Operujący rockowym aktywizmem, odwołujacy się do rockowego idiomu buntu. Gdy rock na zachodzie od dawna zjada własny ogon, z Globalnego Południa po raz kolejny przychodzi orzeźwienie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz