Z drugiej strony, my odbiorcy nie jesteśmy całkiem bez winy. Jasne, ciągle jesteśmy bombardowani amerykańską kulturą, świat się homogenizuje, ale ciągle mamy wybór. Internet i blogi gości, którzy jeżdżą po świecie i nagrywają lokalsów, czy gości wrzucających cały katalog Jugotonu ułatwiają nam poszukiwania zajawek spoza anglosaskiego kręgu kulturowego. Nie namawiam w tym miejscu do pokazania środkowego palca chłopcom i dziewczynom zza Wielkiej Wody, ja też przecież najbardziej lubię muzykę made in USA. Chodzi mi tylko o dywersyfikację źródeł. Ostatnie kilka lat w polskiej muzyce były jak wiemy bardzo inspirujące. O czym zresztą przekonałem się dopiero dołączając do Uwolnij Muzykę! Od kilku miesięcy szukam muzyki z byłej Jugosławii czy Afryki i okazuje się, że ona pod wieloma względami przewyższa produkcje zachodnie. Wróćmy jednak do tekstu Dejnarowicza (na powrót do Kanyego przyjdzie czas).
Jedna rzecz w wywodzie Dejnarowicza walnęła mnie niczym obuchem. I tu posłużę się cytatem:
Podam przykład. Pewien znany recenzent PFM przyznał parę dni temu publicznie, że wysłuchał w tym roku 70 płyt i dlatego układając swoją listę top50 na głosowanie w PFM pod koniec sięgał już po tytuły średnio go pasjonujące. Ja wiem, czego on słuchał. W połowie "obowiązujących", "głośnych" "amerykańskich" premier, a w połowie polatał sobie po blogach i wytwórniach, które ceni. Facet nigdy się nie dowie, czy aby przypadkiem w jego top50 nie znalazłyby się płyty Tin Pan Alley bądź Kristen – a to dlatego, że ich nie poznał. Jego punkt widzenia jest amerykański i tacy właśnie ludzie są częściami składowymi "Metacritics", "Pazz & Jop" etc. Kolo jest profesjonalnym dziennikarzem.Dla tych, którzy tak, jak ja, nie mogą uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytali streszczę te rewelacje własnymi słowami. Jeden z dziennikarzy Pitchforka, jednego z najbardziej opiniotwórczych mediów, przesłuchał 3 razy mniej nowych płyt niż ja. Gdy przeczytałem te słowa pierwszy raz, poczułem jak moja szczęka robi dziurę w podłodze i leciiii. Teraz jest pewnie gdzieś w okolicach Nowej Zelandii. Tyle moich żalów. Wracamy do Kanyego.
No właśnie, co z "My Dark Twisted Fantasy". Trzynaście długaśnych kawałków, całość ma 69 minut. Jestem po jednym przesłuchaniu, więc nie będę się silił na recenzję. Drugie przesłuchanie miało miejsce podczas pisania tego tekstu. Męczyła mnie ta płyta momentami straszliwie, czego dowodem jest fakt, że po sześciu kawałkach wyłączyłem Kanyego i jego zastępy gości, i zapuściłem sobie "Kilka numerów o czymś" Małpy. Płytę, o której istnieniu nie ma pojęcia dziennikarz PFM, bo po co.
Mam taką kwestię (wbrew pozorom neutralną): dlaczego na Porcysiu, którego Dejnarowicz jest przedstawicielem i bądź co bądź symbolem, po odrzuceniu polskich płyt (wiadomo - lokalny patriotyzm), 80-90% recenzji jest poświęconych płytom/wykoawcom z UK/USA bądź tam wydających? Trochę to zalatuje hipokryzją, że Pitchforkowi się coś zarzuca, a samemu się w gruncie rzeczy reprezentuje ten sam nurt. Owszem, może Porcys nie hajpuje na lewo i prawo i generalnie nic im się nie podoba, ale dlaczego nie piszą własnie o muzyce (dajmy na to) z Włoch, Francji, Wolnego Tybetu, Kambodży itp.?
OdpowiedzUsuńMyślę, że jest to problem nie tylko pitchforka czy porcysia, ale całego pisarstwa o muzyce popularnej.
OdpowiedzUsuń"There is some terrific music being made all over the world. In fact, there is more music, in sheer quantity, currently defined as world music, than any other kind. Not just kinds of music, but volume of recordings as well. When we talk about world music we find ourselves talking about 99 percent of the music on this planet. It would be strange to imagine, as many multinational corporations seem to, that Western pop holds the copyright on musical creativity."
OdpowiedzUsuńDavid Byrne
w ogóle ten termin "world music" jest totalnie fe, bo jest niesamowicie szeroki, zresztą "muzyka świata", no kaman, muzyka zachodnia nie pochodzi z kosmosu.
OdpowiedzUsuń