środa, 5 października 2022

Kobiety, życie, wolność


W Czasie Kultury możecie przeczytać mój tekst o Liraz, której trzeci perskojęzyczny album Roya ukazuje się w najbliższy piątek. Nikt nie spodziewał się, że ukaże się w samym środku największych irańskich protestów od 2009 roku. 16 września zmarła Jina (Mahsa) Amini, 22-letnia Kurdyjka, śmiertelnie pobita przez policję obyczajową za nieodpowiednio skromny strój. Iranki wyszły na ulice, palą chusty, portrety ajatollahów, ścinają włosy. Po całym Iranie niesie się hasło "Zan, zendegi, azadi" - Kobiety, życie, wolność. Rozmawialiśmy w lipcu, przed jej koncertem na Globaltice. Miałem kwadrans na rozmowę, ale wyszło na tyle dobrze, że nie tylko jej fragmenty trafiły do tekstu, ale wrzucam całość na blog.

Słuchałem już twojej nowej płyty, Roya. Bardzo podoba mi się w niej to, że jest jednocześnie bardzo podobna i bardzo inna od twoich dwóch poprzednich albumów. Jak wyglądał proces tworzenia Royi?

Za każdym razem, kiedy robię coś niespodziewanego, otwierają się drzwi do jeszcze bardziej niespodziewanych wydarzeń. Mój poprzedni album, Zan, zadedykowałam wyciszanym irańskim kobietom. Irańskie artystki i artyści dograli się do niego online, online pisaliśmy wspólnie piosenki. To były te pierwsze drzwi, które się otworzyły, które pozwoliły mi choć trochę poznać Iran, za którym tęsknię codziennie, choć nigdy tam nie byłam. Iran nie wpuszcza Izraelczyków, nasze kraje nie żyją w pokoju. Dobija mnie to każdego dnia, ale nie poddaję się. Dlatego nagrałam album właśnie z Irankami i Irańczykami. Wspólna praca choć trochę uśmierza ten ból. 

Za tymi pierwszymi drzwiami pokazały się kolejne - pojawiła się możliwość spotkania i nagrania muzyki osobiście. Nagrywaliśmy dosłownie w podziemiu, w stambulskim studiu nagraniowym mieszczącym się w piwnicy. Czułam się tam, jak Alicja w Krainie Czarów, jakbym przeszła na drugą stronę lustra. Irańskie artystki były ze mną w tym samym pomieszczeniu. Takie piękne, tak utalentowane, tak niezwykle odważne. Przyjazd do Turcji był dla nich dużo większym wyzwaniem niż dla mnie i mojego zespołu. Do tego cały czas musiały pozostać anonimowe, nikt nie dowie się, że kto zagrał na moim albumie, kto przyleciał. Nikomu nie mogą opowiedzieć swoich historii.

Widzisz, Izraelczycy i Irańczycy mogą się kochać, mimo tego, że nasze kraje się nienawidzą. Jesteśmy kobietami, potrzebujemy opowiedzieć światu, że trzeba nam wolności, że czekamy na nią. Roya nawołuje do tej kobiecej wolności, poszukuje pokoju i nadziei w bardzo artystyczny sposób. To jak piszemy teksty, jak piszemy muzykę i jak ją nagrywamy samo w sobie jest wiadomością dla świata. Włożyliśmy w ten album nasze serca, świetnie nam się współpracowało, kosztowało nas to dużo odwagi. 

Roya w farsi oznacza fantazję, marzenie. Jakie jest twoje marzenie?

To było moim marzeniem… A co jest moim największym marzeniem… to dobre pytanie, wiesz? Moim największym marzeniem jest otwarty świat, świat bez granic, w którym Izrael żyje w pokoju z Iranem. Póki to nie nastąpi, zrobiłam kolejny krok w stronę Iranu, dzięki współpracy z irańskimi muzyczkami. Tak, to było moim marzeniem, może nawet żyłam marzeniem. Do tej pory nie mogę do końca przetrawić tego, co się wtedy stało. Strasznie szalona rzecz.

Co w tym szalonym czasie było najbardziej szalone?

Odkryłam, że ja sama jestem szalona, odbija mi co jakiś czas. Z jednej strony byłam niesamowicie szczęśliwa, ale cały czas się bałam, obawiałam się o siebie, dziewczyny, z którymi grałam, o nasze rodziny. 

Podczas nagrywania Royi przekonałam się, że muzyka, sztuka nie jest o nas, artystach. Chodzi w niej o opowiadanie historii, przekazywanie ich. Dlatego to był wielki zaszczyt dla mnie - mogłam przekazać opowieść moich irańskich przyjaciółek, sprawić, że ludzie będą je lepiej rozumieć.

Muzyka wydaje się idealnym medium do takich rzeczy.

Tak, masz rację. Dostaliśmy od losu szansę, musieliśmy z niej skorzystać i wykrzyczeć te historie. Nawet jeśli czasem to wszystko jest przerażające, nie możemy się bać. Nie będę kłamać, sama czasem czuję strach, jestem bardzo ostrożna, wiem, że różni ludzie wiedzą, co zrobiliśmy. Jestem jednak pewna, że jeśli zobaczą rezultat, zrozumieją, że mówimy językiem miłości, wszystko będzie dobrze.

Zaczęłaś myśleć o śpiewaniu w farsi po odwiedzeniu Tehrangeles, irańskich dzielnic Los Angeles. Tam zaczęłaś budować swoja tożsamość na nowo. Czy trudno było ci zrobić ten krok?

Tę decyzje podjęłam bardzo szybko, byłam bardzo zdeterminowana. Od razu po powrocie z Tehrangeles poinformowałam mój zespół - managera, agenta, muzyków - że zaczynam śpiewać w farsi, że musimy całkowicie zmienić moją muzykę. Byłam zdeterminowana, ale jednocześnie było ciężko, całe lata zajęło mi przekonanie ludzi w Izraelu, w moim własnym kraju, że ma to sens, wytłumaczyć im, o co mi chodzi. Wiesz, zagranicą było łatwiej, nikt nie znał mojej wcześniejszej muzyki. 

To czasem jest zabawne. Zanim przyleciałam do Europy na tę trasę, udzieliłam wywiadu w izraelskiej telewizji. Dziennikarz pytał mnie, czy naprawdę w Polsce czy na Słowacji jest tak dużo Irańczyków, że opłaca się grać koncerty. Musiałam tłumaczyć, że to nie Irańczycy przychodzą na moje koncerty, tylko po prostu ludzie, którzy kochają muzykę. Zagranicą ludzie lepiej rozumieją moją historię niż w Izraelu, ale to na szczęście się powoli zmienia.

Jacy są Irańczycy w Tehrangeles?

Wydaje mi się, że z tego powodu, że mieszkają wśród innych Irańczyków - w Los Angeles jest ich milion - trochę mniej są ciekawi Iranu takiego, jakim jest naprawdę. W Izraelu nie mam żadnych irańskich przyjaciół, nie mamy irańskich ulic, restauracji czy sklepów z płytami. A to wszystko jest w Los Angeles. Mam w sercu wielką, ziejącą dziurę, którą próbuję załatać muzyką.

Dużo śpiewasz i mówisz o miłości, ale wydaje mi się, że to jest też metafora twojej tęsknoty za Iranem, krajem przodków, którego nie możesz odwiedzić. Jak się tęskni za czymś, czego się nigdy nie doświadczyło?

Tak, to metafora tęsknoty za kimś, kogo nigdy nie poznałam, ale znam go najlepiej na świecie. Trudno to prosto wytłumaczyć po angielsku czy po hebrajsku. Farsi jest językiem pełnym metafor, szczególnie w swojej literackiej formie. Do tego ma bardzo długą historię poezji. Podtekst jest taki, że tęsknię za ukochanym, którego nie poznałam, nie znam go, ale czuję, że znam każdy cal jego ciała, jego osobowości, doskonale znam jego zachowanie. Znam go tak dobre, że tracę zmysły na samą myśl, że nie mogę go dotknąć, go kochać w rzeczywistym świecie.

Jesteś też aktorką. Czy ma to wpływ na to, jaką jesteś piosenkarką?

Oczywiście. Uwielbiam wchodzi w postać pisząc teksty. Tekst piosenki jest jak monolog, gdy go śpiewam i gdy go piszę, zastanawiam się, jakby to było, gdybym urodziła się w Iranie, jak by to było gdybym poznała ten Iran-ukochanego. Jak sprawić, żeby to marzenie się urzeczywistniło. Opowiadam historię o poszukiwaniu miłości życia, aktorskie doświadczenie bardzo mi w tym pomaga.

Gdy byłaś dzieckiem, jakie było twoje marzenie - zostać piosenkarką czy aktorką?

Marzyłam o wielu rzeczach. Chciałam zostać piosenkarkę, tancerką, pekusistką, pianistką… wymieniać dalej? Moja mama, która jest bardzo mądrą irańską kobietą, powiedziała mi, bym wybrała dwie rzeczy, najważniejsze, takie, bez których nie mogę żyć i skupić się na nich. Skupiłam się na śpiewaniu i aktorstwie, ale ciągle uczę się nowych rzeczy. Zaczęłam grać na setarze, co jakiś czas wracam do perkusji. Kocham wszystko, co łączy się z muzyką i tańcem.

Gdy wróciłaś ze Stanów, przywiozłaś mnóstwo płyt z przedrewolucyjną irańską muzyką. Masz ulubionego wykonawcę z tego okresu?

Googoosh, bez najmniej cienia wątpliwości. Kocham ją za jej głos, za wolność, która w nim jest. Kocham ją, bo nigdy się nie poddała. Wycofała się z życia publicznego na 21 lat, została w Iranie, dopiero w 2000 roku zamieszkała w stanach i wróciła na scenę. Uwielbiam ją, jest moją wielką inspiracją. Daje nadzieję po prostu, szanuje siebie i innych. Na Naz moim pierwszym albumie śpiewam jej jedną piosenką, Hala Bavar, zdarzało mi się śpiewać na koncercie jej inne utwory, ale teraz, gdy nagrywam płyty z własnymi piosenkami, pokazuje swoją prawdziwą irańską twarz. Tkam własną opowieść.

Chciałabyś z nią kiedyś zagrać? 

Tak, to kolejne moje marzenie i prawie się spełniło. Miałyśmy grać na jednym festiwalu w Kanadzie, jednak ciąża nie pozwoliła mi na tak długą podróż. Mam jednak nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie.

Może w Teheranie.

Prędzej w Tehrangeles, zresztą gram tam niedługo koncerty.

Myślisz, że uda ci się odwiedzić Iran?

Są dni, że jestem pewna, że to nastąpi. Są dni, kiedy nie mam w sobie takiego optymizmu. Jeśli jednak Izraelczycy będą mogli jeździć do Iranu, to to zrobię, nawet, jak będę bardzo stara. Albo wcześniej wjadę tam jako podwójna agentka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz