wtorek, 30 listopada 2010

Oficjalny soundtrack do filmu pt. "Grudzień 2010"

Grudzień zaczyna się dopiero jutro, ale już pogoda iście zimowa. Odświeżam w takim razie cykl zapoczątkowany w październiku.

Tym razem przenosimy się z Nowego Jorku na północny wschód. Daleko na północ, na wschód trochę mniej i lądujemy, cóż za zaskoczenie, na Islandii. Islandczycy zimową muzykę mają we krwi, ale czego innego można się spodziewać, po kraju, który wygląda tak:

Jasne, zimy w Reykjaviku nie są może bardzo srogie (na pewno mniej srogie niż nasza ostatnia), ale trwają prawie cały rok ;) Mógłbym tu wymienić prawie każdą islandzką płytę, ale napiszę tylko o dwóch.


Druga płyta mum to nie tylko jedna z najlepszych płyt kończącej się dziesięciolatki, ale i absolutnie obowiązkowa pozycja na zimę. Baśniowa, przywodząca na myśl magiczny świat zatopiony w wiecznej zimie. Nie jest to zima niebezpieczna, nie; to zima piękna, ale i melancholijna oraz tajemnicza. Idealna pozycja na wieczorne spacery po śniegu.


Zima z jednej strony podobna, do tej na płycie mum, bo piękna, ale opisana zupełnie z innej perspektywy. Wyobraźmy sobie mały domek na odludziu. Dookoła pola, las i śnieg, a my siedzimy w tej chatce (koniecznie z bali) przy kominku, pijemy ciepłe kakao i przygotowujemy się do wielkiej zabawy w śniegu, względnie z tej zabawy wróciliśmy i grzejemy się przy ogniu. Ech, szkoda tylko, że ich druga płyta jest wielkim zawodem.

Kolejne zimowe płyty prosto z Islandii już za miesiąc

niedziela, 28 listopada 2010

Brodka podbiła Palladium

1. Nie spodziewałem, się że będzie aż tyle osób. Nie pamiętam aż takiego ścisku w Palladium. Nie pamiętam też aż takiego hipsterstwa na dużym koncercie (nie liczę oczywiście Heńka i OFFa).

2. Brodka = pełna profeska. Nawet jeśli pozwoliła sobie na wybuch emocji, to na krótko i szybko opanowała wzruszenie.

3. Nie pamiętam też takiego aplauzu na koncercie polskiego wykonawcy. Pisk, brawa, tupanie. Nic dziwnego, że Monika się popłakała.

4. Nowe piosenki na koncercie są jeszcze fajniejsze niż na płycie. Bardziej taneczne, bardziej elektroniczne, ale nie tracące nic ze swojego folkowego klimatu. Choć wszystkie ludowe motywy poleciały z komputera.

5. Był cover Arcade Fire.  Do tego covery Wamdue Project i Ann Lee. I jedna piosenka z poprzedniego wcielenia Moniki przerobiona na nowy styl. I nawet fajnie wyszła.

6. Zagrała wszystkie piosenki z Grandy, co prawda "Hejnał" i "Bez tytułu" jako intro, ale zawsze. 3 piosenki zagrała dwa razy: "W pięciu smakach", "KO" i "Grandę". Dla mnie mogłaby jeszcze raz zagrać "W pięciu smakach", bo to naprawdę jest erupcja zajebistości.

7. Zresztą początek był iście hitchcockowski: "Szysza" a potem od razu "W pięciu smakach". To pierwsze wykonanie singla podobało mi się bardziej, mimo ocierania się o mnie jednej baby.

8. Perfekcyjnie zagrali, co jest przede wszystkim zasługą świetnie zgranego zespołu. Nic nie zgrzytało, wszystko brzmiało jak na płycie, a nawet lepiej.

9. Monika staje się prawdziwą gwiazdą rocka. Podczas drugiej "Grandy" zeszła do fosy i publiczności. Prawdziwa koncertowa rozpierducha.

10. Chcę więcej. Dawno nie bylem na koncercie, który wydawał mi się za krótki. Wraz z moim postępującym dziadzieniem, występy ponad godzinne mnie męczą. Ten trwał 75 minut, a mógłby i drugie tyle. Monika, widzimy się następnym razem. Nie w Piasecznie, bo będę wtedy na Młynarskim, ale pamiętaj, czekam.