środa, 26 października 2011

This Is the Club for People Who Hate People

1. Piosenki z tytułu tej notki zabrakło. Bardzo mi się to nie podoba, dobrze, że chociaż Charlotte po koncercie powiedziała mi, że to w sumie jej ulubiony kawałek i że rzeczywiście, mogliby do niego wrócić. Niech tak zrobią.

2. Kurde, czwarty raz byłem na ich koncercie, więc niby powinno przestać mnie to jarać, ale podniecałem się jak małolat. A przecież zawyżałem średnią wieku o 5 lat przynajmniej. Spoko, przyzwyczaiłem się do tego na ich poprzednich koncertach.

3. Zupełnie nie spodziewałem się, że zaczną od "Oh Yeah". Taki strzał między oczy na sam początek trochę mnie zamroczył i nie do końca wiem, jak znalazłem się pod samą sceną. Mam nadzieję, że przy okazji nikogo nie popsułem za bardzo.

4. No właśnie, kiedy ostatnio spędziłem cały koncert wciśnięty w barierki? A, już wiem, w marcu 2010, 27 marca. Tak, na poprzednim koncercie Subways w Warszawie.

5. Wreszcie były dobre supporty. Po żenujących występach Kumki Olik i zupełnie nietrafionym wyborze CF98, Go Ahead wybrał najlepszy zespół, jaki mógł. Black Tapes. Spóźniłem się niestety na ich półgodzinny występ i widziałem ostatnie 3 kawałki, ale dawali radę. Co prawda widziałem ich dużo lepsze występy, chociażby na gwiazdkę w 2009 roku w Jadło (RIP), choć tam okrutnie nawalało nagłośnienie. Za to chłopaki mieli dużo więcej energii, a tutaj miałem wrażenie, że trochę przysiedli. The Computers też całkiem nieźle.

6. W "Turnaround" był circle pit, jak na jakimś hardcore'owym gigu. Szacun. Szacun też dla samego zespołu, który za każdym razem ma tyle energii, że wystarcza mi na cały rok, do następnego koncertu. Nowe kawałki bardzo dobrze wpasowały się w setlistę, ale zaskoczyło mnie to, że "Rock 'n' Roll Queen" nie było na bisie z tym całym krzyczeniem i crowd surfingiem Billy'ego. To znaczy, sterowanie krzykiem publiczności i surfowanie po niej było, ale na "It's a Party". Najbardziej ucieszyła mnie "Kalifornia" i "Oh Yeah". Nadal nie mogę przeboleć, że nie było "This Is the Club".

7 No naprawdę myślałem, że za stary jestem na takie zabawy, ale jestem pod wrażeniem, że tak łatwo wkręciłem się pod barierki. Coś dzisiejsza młodzież chyba jest niedożywiona.

8. Gdybym miał kasę, zrobiłbym myk, jak dwa lata temu. Pojechałbym na drugi koncert.

9. Ale nie mam, więc tym bardziej muszą szybko wrócić.

niedziela, 23 października 2011

Doskonałość

1. Nie wiem, czy to dlatego, że przez drugą połowę 2010 i prawie cały 2011 słuchałem Tuaregów, czy może to po prostu był lepszy koncert, ale wczorajszy występ Tinariwen podobał mi się dużo bardziej niż ten open'erowy.

2. Może też dlatego, że zaczął się o ludzkiej porze. 

3. A może dlatego, że Tuaregowie przyjechali w mniejszym składzie i mimo że ich ostatnia płyta jest wyciszona i skupiona, postanowili zagrać w Warszawie z mocą najlepszych rokendrolowych składów. 

4. Tak, to chyba dlatego. Piosenki, w których liderował Abdallah ag Alhousseyni pełne były typowo zachodniego rockowego żaru, ale nadal zanurzone w bezmiarze Sahary. W jednym z utworów jego gra na gitarze bardzo przypominała Omara Khorshida. I to był chyba najlepszy moment koncertu. Nie z powodu tego podobieństwa, lecz po prostu muzycy weszli wtedy w największy trans.

4a. Nie był, Mariusz Herma przypomniał mi, że przecież najlepszym momentem koncertu był rap w wykonaniu Alhousseyniego. Naprawdę, zarapował do prostej, dwuakordowej partii swojej gitary i odpowiednio "funkującego" zespołu. Część jego rymów była na pewno francuska, ale wydaje mi się, że przeplatał ją z tamaszek.

5. Ibrahim ag Alhabib opuścił pięć piosenek. Tych pięć, w których pierwsze skrzypce (a raczej gitarę - nie mogłem się powstrzymać) grał Alhousseyni. Kiedy był na scenie, Abdallah stawał się jedynie drugim wokalistą. Z początku wydawało się, że wejście Ibrahima spowodowało większą dawkę melancholii, ale on też pokazał, że hendrixowanie mu nie obce.

6. Co ja się będę dalej rozpisywał? Koncert był po prostu doskonały, dwie godziny minęły niczym chwilka. I tym bardziej żałuję, że nie będzie mnie jutro w Szczecinie.

wtorek, 11 października 2011

Tytan pracy

Wywiad z kwietnia, więc trochę przestarzały, ale i tak wiele mówi o pracoholizmie Branta Bjorka, nawet jeśli większość płyt trafia potem na półkę, by wydał je po kilku latach:

Well I am halfway through on a new record and I’ve got a side project called “Jacuzzi” and it will be an instrumental record, I’ve got two instrumental records set for release this year and of course there is a new solo record that is set for release in the spring of next year or next summer the latest. You know, I’m staying very busy with my own projects as excited as I am to be back with Kyuss and for the new record. I’m still very busy and motivated with my solo work and I’ll be back playing solo shows in Europe next year.

poniedziałek, 3 października 2011

Uskudar 2 X 2011

1. Besquidians - Bez ogródek
2. Vladimirska - Walking Stick
3. Giorgios Dalaras - Ki An Se Thelo
4. Giorgios Dalaras - Ti Agapis Sou To Risko
5. Beirut - Mount Wroclai
6. A Hawk and a Hacksaw - Laughter in the Dark
7. Reinette l'Oranaise - Rejeli M'chete Biya Ou Sebeti Aini

niedziela, 2 października 2011

Spóźniony Chopin

Zeszłoroczny rok chopinowski tak bardzo wyeksploatował postać kompozytora, że dwie dostane płyty wydane właśnie na tę okazję, prawie od razu odłożyłem na półkę. I tak się kurzyły ponad rok, aż przy okazji kupna kolejnej półki na płyty i remanentu z tym związanego, wpadły mi w ręce te dwa krążki. I tym razem dałem im szansę. No i znowu wyszło na to, że powinienem był to zrobić od razu. Bo Chopin na nich jest taki inny.

Obie płyty: "Chopin na 5 kontynentach" i "U źródeł muzyki Chopina" łączy osoba Marii Pomianowskiej. I nieortodoksyjne czy czołobitne podejście do muzyki kompozytora. Pierwsza z nich, jak łatwo się domyślić zawiera utwory Chopina przearanżowane na różne rodzaje muzyki etnicznej: jest Japonia, są Chiny, są Bałkany, jest Afryka, jest Mazowsze. Idea tych przekształceń jest prosta, Maria Pomianowska chciała pokazać, jak mogłaby wyglądać muzyka Chopina, gdyby żył dziś i mógł jeździć po całym świecie. Faktem jest, że każda z 14 tradycji muzycznych została potraktowana dość stereotypowo i bez zaskoczeń. To trochę zmniejsza przyjemność słuchania tego krążka, choć i tak jest on bardzo, no właśnie przyjemny.

Dużo lepiej prezentuje się druga płyta. To też Chopin w innych wersjach niż zwykle. Jednak zamiast podóży po całym świecie, Maria Pomianowska z Zespołem Polskim stara się przełożyć utwory Chopina na język polskiego folku, z którego przecież bardzo korzystał w swojej twórczości. Różne mazurki są uzupełnione muzyką tradycyjną i na nią stylizowaną. Z tym programem Pomianowska jeździ po świecie od 1995 roku i wszędzie ponoć robi furorę. Ale to nic dziwnego, Chopin w tych aranżacjach nabiera aury tajemniczości i swoistej egzotyki, a to zawsze ciekawi i się podoba. Mnie również