poniedziałek, 18 lipca 2011

The Adventures of Rain Dance Maggie

Mój oficjalnie ulubiony zespół wrócił. Bałem się trochę, bo choć wymiana gitarzysty nie mogła im wyjść na złe, to "Stadium Arcadium" jest ich najsłabszym albumem (oprócz dwóch pierwszych, rzecz jasna). Frusciante ciągnął zespół w złą stronę, jego "gitarowy blask" dominował na innymi elementami. To było bardzo złe. Dlatego też koncert w Chorzowie mnie tak bardzo rozczarował. Owszem, miał momenty świetne, w tym "This Velvet Glove", ale zdominowanie setu przez słabe kawałki z SA i postępujące odosobnienie i przekonanie o własnej wielkości gitarzysty sprawiło, że nie mogę zaliczyć tego koncertu do udanych. Nic dziwwnego, że ogłoszenie decyzji o odejściu Frusciantego przyjąłem z wielką ulgą. Zespół też, co w jednym z wywiadów przyznał Flea. Plotki o powrocie do zespołu Dave'a Navarro okazały się tyle ekscytujące, co fałszywe. Nowym gitarzystą został Klinghoffer, współpracownik Frusciantego.

No dobra, koniec tej gadki. Jest już pierwszy singel i to najważniejsze. Udał im się ten powrót. "The Adventures of Rain Dance Maggie" jest piosenką delikatnie funkową, taneczną, z prościutkim, ale bardzo fajnym basem, który trochę przypomina mi Franz Ferdinand. Oszczędna gitara idealnie współgra z prostotą utworu. No, jest dobrze, ale nie mogę się za bardzo podniecać, bo przecież "Dani California" to też świetny singel był. A płyta wiadomo, jaka.

2 komentarze:

  1. Iiii, bida IMHO. Nieco jakby niezamierzony powrót do lat 80. No i nie ma tzw. hooka, za to z tak nagranym wokalem AK uwydatnia się jego nosowatość wokalna ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. no może i nie ma hooka, ale za to jako fajny bujający bas. nie wiem, czy to moje fanostwo, ale nie mogę się uwolnić od tego kawałka. ale o płytę nadal się obawiam ;)

    nosowatość wokalna > wcześniejsze jajościski

    OdpowiedzUsuń