Długi był ten rok. I jednocześnie bardzo krótki. Momenty totalnego zastoju przeplatały się z chwilami, kiedy działo się za wiele. To chyba pierwszy rok, kiedy mam przemożne uczucie, że tym razem to już całkowicie wypisałem się z anglosaskiego mainstreamu. Posłuchałem Lorde i Billie Eilish i przyznaję, że nie wiem, która znudziła mnie bardziej. Na szczęście w tle działo się jeszcze więcej niż zazwyczaj.
Na głosy
2021 był dla mnie rokiem głosu. Od katalońskiego duetu Tarta Relena, który na polifonii z basenu Morza Śródziemnego i okolic oparł swoją muzyką. Gdzieniegdzie ozdabia ją futurystyczną elektroniką. I w zasadzie nie ma na Fiat Lux nic więcej. Uwierzyłbym, gdyby ktoś mi powiedział, żę ten album wyprodukował Raul Refree, ale to nieprawda. Za brzmienie odpowiadają Juan Luis Batalla i Òscar Garrobé. Dziewczyny śpiewają po łacinie, katalońsku, grecku, sięgają po modlitwy, ludowe piosenki, pasztuńską, gruzińską i antyczną poezję i lepią z nich własną wizję mare nostrum. Najbardziej poruszyła mnie w tym roku Vulture Prince Arooj Aftab, czemu dawałem wyraz więcej niż raz. Zachwycił też jej koncert, jeden z niewielu, jakie widziałem w tym roku, ale zdecydowanie najlepszy od bardzo dawna.
Z głosem eksperymentowała Bastarda i to przynajmniej trzykrotnie. Z Joao de Sousą zabrali się za klasyki fado, bardzo nieortodoksyjnie. Wpisali je w swój dźwiękowy świat. O tym procesie opowiedział mi Paweł Szamburski w Czasie Kultury. Wydany kilka miesięcy później Kołowrót to zmagania Bastardy z cyklicznością pór, materiałem z archiwów nagrań terenowych i Kolberga i wreszcie współpraca z chórem SWPS. Z chórem - 441 Hz - współpracowała Karolina Rec, która do swojej muzyki głos wprowadza jeszcze bardziej stopniowo niż Bastarda, ale to dobra droga. Byłbym zapomniał - Bastarda na Unsound przygotowała materiał z czerkieskim wywrotowcami z Jrpjej, brzmiało to świetnie, ma być płyta.
Ana Arsuaga, baskijska śpiewaczka, tworząca pod hiszpańskim pseudonimem Verde Prato, sięgnęła po tradycyjne piosenki, otoczyła je skromnymi, syntezatorowymi aranżacjami i wyśpiewała starą jak świat historię o opuszczaniu domu. Drugą płytę nagrał MSYLMA, tym razem z towarzyszeniem egipskiego producenta, Ismaila. Znów w stu procentach wykorzystuje swój egzaltowany, ciemny głos i teksty wywiedzione z (przed)islamskiej poezji. Może nie robi aż tak dużego wrażenia, jak wtedy, ale to nadal fenomen. Fenomenem jest także kataloński duet Maria Arnal i Marcel Bages, których CLAMOR (nagrany z małą pomocą Tarta Relena) jest jedną z najlepszych popowych płyt roku.
Z terenu
Maciek Stępniewski, ostatnio nagrywający jako <#, pod własnym nazwiskiem wydał dźwiękowe pamiętniki z podróży do Maroka jako towarzysza wirtualnej wystawy zdjęć z Maghrebu. Tomek Mirt stworzył obraz rytuałów tajemniczej afrykańskiej kultury, przelał na niego nie tylko doświadczenia własnych podróży, ale też złość na polską rzeczywistość. Francuski producent Lion's Drums wykorzystał włąsne nagrania rdzennych mieszkańców kolumbijskich lasów tropikalnych do stworzenia wypowiedzi o znikaniu kultury, dewastacji środowiska naturalnego. Podobnymi środkami operuje na Mtirali Ani Zakareishvili. Tylko że korzysta z gruzińskich archiwów i tworzy wirtualną wycieczkę po parku narodowym. Lucia Nimcova i Sholto Dobie z nagrań terenowych Łemków stworzyli słuchowisko o odchodzeniu.
Zachwyciły mnie nagrania egipskiego zaru zrobione przez Łukasza Kumora z JuJu Sounds. Hipnotyczna, rytualna muzyka, w której można (i trzeba) się zanurzyć. Na publikację czeka większa rzecz o tym albumie i mam nadzieję, że już niedługo będziecie mogli ją przeczytać. Bardzo ciekawą książkę o nagraniach terenowych i po prostu roli dźwięku napisał Marcin Dymiter.
Z Nibylandii
Wszystko coraz szybciej zmierza do katastrofy. Katastrofa klimatyczna przyspiesza, pandemia też, zanim jednak wszyscy zmuszeni przez późny kapitalizm zanurzymy się w metawersie, robią to muzycy. Gaijin Blues kontynuują na III własną opowieść o katastrofie ekologicznej, ucieczce ludzkości w kosmos, inspirowana anime i mangami. Trochę więcej opowiedzieli mi w Czasie Kultury. Fatima Al Qadiri zbudowała wirtualny ogród, pełen zakamarków, w których można się skryć niczym w matriksie. Austriacy z Takeshi's Cashew na miejsce swojej ucieczki wybrali tropiki, podobnie jak Grzesiek Wiernicki. Weterani z Magneto wykorzystali chyba wszystkie tropikalne gatunki, dorzucili pastisz muzyki filmowej i nagrali album w duchu najlepszych lat Lado ABC. BlackFace Family pokazali, jak brzmi ich wizja futurystycznej, cyberpunkowej Afryki. Baśniowa jest muzyka Wau Wau Collectif, rozpiętego między Dakarem a Sztokholmem.
Z archiwów
Znów muszę pochwalić arabską serię We Want Sounds, którą w 2021 wzbogaciły reedycje debiutu Omara Khorshida, klasyka Wardy i musicalu Ziada Rahbaniego. Berlińska oficyna Zehra przypomniała wspólny album legendy anatolijskiego folku Tulay German i syryjsko-francuskiego udzisty Francois Rabbatha (a reedycja kolejnego już w drodze). Stulecie urodzin Henryka Debicha zbiegło się z kompilacjami nagrań jego orkiestry wydanymi przez Astigmatic Records i GAD Records, a ja o tym wszystkim (i jeszcze o kilku innych archiwalnych projektach) napisałem do The Calvert Journal. Radio Martiko sięgnęło do Grecji i wydało zbiór nagrań klarnecisty Tassosa Chalkiasa oraz przegląd laiko z lat 60. Awesome Tapes from Africa wyciągnęło kolejny album Hailu Mergii i Walias. Ciekawe, ile jeszcze chowa się na półkach. Dimitris Mistakidis przypomniał album, dzięki któremu pokochałem rebetiko.
Z przeszłości
Już w nowym, 2022 roku trafiłem na Grupę Kormorany, która jest bodaj najbardziej udanym wskrzeszeniem bigbitu (ale album wyszedł pod taki koniec 2020, że można go zaliczyć do 2021). Jest tu i Niemen, i Breakout, i echa wczesnej Budki Suflera, i Polanie, i Skaldowie, choć nie ma tu ani grama gitary, tylko perkusja, bas i organy. Żre to wspaniale, wybaczam im nawet momentami durne teksty. Powiecie, jak to, a Muzyka Końca Lata? Otóż, MKL to współczesna wariacja, gdzieś tam zahaczająca o bigbit, a nie skrupulatni archiwiści, przywołujący (prawie) 1:1 ten klimat. Doskonale to pokazuje Prywatny Ciechocinek. Jeśli bigbit, to z przedrostkiem neo, ale to dużo więcej. Piękna płyta o pogodzeniu się z samym sobą. Moi ukochani - jedni i drudzy - Turcy z Europy również nie próżnowali w pandemii. Altin Gun - wreszcie udało mi się pójść na ich koncert -wydali nie jeden, a dwa albumy i sam nie wiem, który lepszy. O obu zresztą pisałem. Tak, jak i o DOST 1 Deryi Yildirim i Grup Simsek.
Zanurzony w kolorowych latach 70. jest kanadyjski zespół Bon Enfant, który poznałem dzięki podsumowaniu roku beehype'a i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to skład zebrany przez Daphne Brissette z moich ukochanych Canailles (którzy zdążyli ogłosić zakończenie działalności). W tej samej dekadzie siedzą i tak samo kolorową grają Vanille. Też z Quebecu zresztą. St. Vincent nagrała najbardziej "zwykłą" płytę w karierze, ale jak zawsze piękną. Mała Orkiestra Dancingowa nie wychodzi z lat 30., ale gra współcześnie. Jak i dlaczego, opowiedzieli mi w Czasie Kultury.
Radykalnie
Niezmiernie mnie cieszy, że środowisko Radykalnej Kultury Polskiej, choć nadal niewielkie, jest coraz prężniejsze. Jego flagowi przedstawiciele, Radical Polish Ansambl, w 2021 wydali napisaną przez Macieja Filipczuka i Cezarego Duchnowskiego operę opartą na mitycznej i magicznej postaci ludowego skrzypka. Czego w niej nie ma - potępieńcy, opętańcy, diabły, kosmici, pańszczyzna, wiejskie potańcówki. Michał Górczyński po raz pierwszy całkowicie sam zabrał się za zbiory Kolberga, Kust (podobnie jak Bastarda) zmierzyli się z cyklicznością i rytuałem na podstawie muzyki z Polesia, a Niewte poszukali wspólnych elementów potańcówek i kultury klubowej. Tak jak i Naphta. Paweł Szamburski solowo podszedł do tematu ludzkiego żywota, również na podstawie ludowych melodii i tropów. Zosia Hołubowska z elektroniką pożeniła szeptunki. Andrzej Stasiuk i Mikołaj Trzaska spotkali się z Oplą, by zanurzyć się w transie i wspomnieniach. Pisanie o muzyce wywodzącej się z i odwołującej się do polskiej tradycji upłynęło w 2021 roku pod znakiem Chamstwa Kacpra Pobłockiego. Echa tej książki słyszę teraz w prawie każdej płycie RKP.
W zupełnie inny sposób radykalna jest propozycja Jaubi. Zanurzona w sufickiej tradycji, uduchowiona i jednocześnie bardzo współczesna. A jak już jesteśmy znów przy Pakistanie, nie mogę nie wspomnieć o East Pakistan Sky Ustada Saamiego. To jest najradykalniejsza muzyka z zeszłego roku. Radykalnie tradycyjna.
Z gitarą
Nie było w 2021 lepszego gitarowego grania niż Afrique Vicitme Mdou Moctara. Z hajpowanych wszędzie brytyjskich postpunków dobre wrażenie zrobili na mnie tylko Black Country, New Road. Ciekawiej działo się nad Dunajem i Sawą, gdzie stacjonują KOIKOI, belgradzkie młodziaki. Też odświeżają postpunk, taneczny, artystyczny, ale jakoś mi to bardziej leży. Może dlatego, że równie chętnie odnoszą się yurocka i przemycają elementy folkloru. Zachwycili Cannine Callgirls z gościnnym udziałem Macia. Pod koniec roku pozytywnie zaskoczyły Kuunatic i Tricot.
Piosenki
Lepszych piosenek niż Rycerzyki w ubiegłym roku nie napisał nikt. Wystarczy posłuchać Lwa, by się o tym przekonać. Prawie dorównali im Oxford Drama. Poza tym zasłuchiwałem się w piosenkach Lou-Adriane Cassidy, Clary Luciani, Frànçois & The Atlas Mountains, Giorgia Poi, João de Sousy. Słuchałem też bardziej eksperymentalnych, choć piosenkowych form, sięgających do poważki, eksperymentalnego jazzu. W tej materii zachwyciły najbardziej dziewczyny - Mabe Fratti, Maria Portugal i Liz Harris.
Językami
Odwrót od angielskiego nie jest jeszcze ruchem masowym, ale coraz bardziej zauważalnym. Powrót do lokalności, względnie innej globalności niż ta spod znaku anglosaskiej dominacji to tendencja, którą śledzę i której kibicuję od dłuższego czasu. Zresztą większość płyt, które wspominam w tym zestawieniu to właśnie muzyka do innych języków niż angielski. Wspomniane na samym początku Tarta Relena śpiewają po katalońsku, grecku i łacinie, ale teksty czerpią z dużo szerszej tradycji. To jednak nie jest zjawisko ograniczające się tylko do - nazwijmy to tak dla pewnej wygody - world music i obecne nie tylko w krajach, które mają bardzo silną tradycję śpiewania po swojemu. Donald Madjid, perkusista The Mauskovic Dance Band, nagrał solowy album w swoim rodzimym niderlandzkim, a muzycznie się na nim odwołuje do holenderskiej zimnej fali i electro popu lat 80. Julien Lesuisse odkrył swoje sycylijskie korzenie i choć na co dzień posługuje się francuskim, z Crimi gra muzykę z wyspy, przemieszaną z nowoorleańskim funkiem i algierskim rai. Laure Briard skorzystała z ostatnich chwil przed pandemią i w styczniu 2020 spotkała się z chłopakami z Boogarins, efektem Eu voo w całości zaśpiewane przez Francuzkę po portugalsku. Konsekwentnie w cypryjskim dialekcie greki śpiewa Antonis Antoniou, który w ubiegłym roku wydał dwa albumy - solowy debiut, kolejne dziecko lockdownów oraz Pissourin, najlepszą jak na razie płytę Monsieur Doumani.
Rocznicowo
30 rocznica śmierci Gainsbourga przyniosła różne archiwalia, koncertówki i wznowienia. Przyniosła też mój tekst o nim w Czasie Kultury. 2021 to też 30 lat od eksplozji grunge'u (i 20 od nowej rockowej rewolucji, ale o niej akurat w Polsce mało kto pamięta), ale książka Anny Gacek jest bardzo jednowymiarowa i tabloidowa. Bongo Joe świętują swoje piąte urodziny spóźnioną, ale fantastyczną kompilacją Futur Anterieur. Tak samo spóźniona jest I'll Be Your Mirror, tribute dla płyty z bananem.
Wszystkie moje ulubione płyty znajdziecie tutaj, a zeszłoroczne teksty tutaj.
Taką dobrą robotę robisz, a ja Twój blog odkryłem dopiero teraz (dzięki wzmiance w audycji „Wiszące ogrody” na antenie Radia 357).
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa :). A bycie wspomnianym przez Bartka Gila to spełnienie marzeń :D
Usuń