niedziela, 25 stycznia 2015

10 płyt, 10 krajów, 10 języków



Kilka dni temu ukazało się moje zestawienie 10 nieanglosaskich zeszłorocznych płyt, które zapowiadałem tak:
Angielski jest językiem globalnym, zdominował większość dziedzin życia. Muzykę również. Choć jej większość nadal jest tworzona w innych językach, nie widać tego w podsumowaniach. Ze świecą szukać artystów śpiewających w innych językach, nawet tak szeroko używanych, jak francuski, hiszpański czy hindi. Nasze podsumowanie polskich albumów również wygrała anglojęzyczna płyta. Warto jednak wyjść poza utarte schematy i spróbować poznać coś więcej. Muzyka w innych językach nie gryzie, a często jest ciekawsza niż to, co pojawia się w największych serwisach. Dlatego przygotowałem dla Was 10 płyt, które zachwyciły mnie w ubiegłym roku. 10 albumów, 10 krajów, 10 języków.
Możecie przeczytać je tutaj, ale wiem, że dzisiaj ta dziesiątka wyglądałaby trochę inaczej, bo musiałbym wcisnąć gdzieś debiut La Feline, który znalazłem we francuskim podsumowaniu Beehype. Podejrzewam, że kiedy przesłucham w końcu wszystkie albumy, które pojawiły się w tym potężnym podsumowaniu, moje skromne zestawienie wyglądałoby jeszcze inaczej.


wtorek, 20 stycznia 2015

Ostatnich dwóch muzyków

Gdy rozmawiałem z Bułatem Chalilowem z Ored Recordings, zapowiadał on kolejne nagrania terenowe. W tym nielicznych pontyjskich Greków zamieszkujących Abchazję, separatystyczną republikę nieuznającą władz w Tbilisi. Skąd Grecy akurat na tym wybrzeżu Morza Czarnego? Część przybyła podczas Wielkiej Kolonizacji, którą pewnie wszyscy kojarzą z lekcji historii, część wyemigrowała na przełomie XIX i XX wieku wskutek tureckich represji. Dziś w Abchazji zostało ich niewiele ponad tysiąc, większość opuściła ten region po wojnie domowej z lat 90. Muzyków zostało jeszcze mniej. Właściwie jeden. Nikolas Singerow, do którego kontakt dostała ekipa Ored Recordings i Sayat Nova Project. Nikolas mieszka na skraju wsi Czernigowka, żyje z uprawy roli. W wolnych chwilach gra na lirze pontyjskiej, zwanej też kemendze, instrumencie wywodzącym się z perskiej kamanczy, ale z wyglądu przypominającym bardziej skrzypce.

Gdy etnomuzykolodzy dojechali na miejsce okazało się, że ostatnich muzyków jest dwóch. Brat Nikolasa, Konstantinos pamięta stare melodie i słowa. I tak płaczliwym dźwiękom liry na nagraniach towarzyszy zawodzący głos Konstantinosa.

Te osiem utworów zostało nagranych w zeszłym roku, ale tak naprawdę należą one do zamierzchłej przeszłości. Pamięć o ich pochodzeniu dawno się zatarła, bracia rzucali tylko ogólnymi określeniami - albo to melodia antyczna, albo pontyjska. To świadectwo wielowiekowej obecności Greków na wschodnim wybrzeżu Morza Czarnego. Smutne i melancholijne melodie wyrażają tęsknotę. Za miłością? Utraconą młodości? Za nigdy niewidzianym Pontem i Peloponezem? A może za spokojniejszymi czasami, do których wcale nie trzeba się tak daleko cofać? Ten smutek jest obecny w rebetiko, "greckim bluesie" (nie wdawajmy się w dyskusję, na ile to uprawnione określenie), a jeszcze mocniej w muzyce osiadłych w Ameryce wygnańców z Imperium Osmańskiego. Marikę Papagikę i Konstantinosa Singerowa dzieli prawie sto lat, ale łączy tęsknota, w ich głosach brzmi to samo poczucie nieodwracalnej straty. Gdy uświadamiam sobie, że prawdopodobnie Konstatntinos wie, że jest ostatnim strażnikiem tradycji i wraz z nim i jego bratem odejdzie 25 wieków, ogarnia mnie podobne uczucie.


piątek, 16 stycznia 2015

Air


Waxahatchee poznałem trochę przypadkiem, dzięki Swearin', zespołowi Alisson Crutchfield, siostry Katie, która skrywa się pod tym pseudonimem. Pamiętam doskonale, że gdy tylko pojawił się pierwszy fragment Cerulean Salt, Peace and Quiet nie mogłem wyjść z zachwytu i słuchałem tej piosenki bez przerwy. Prościutkie granie, bardzo emocjonalne. Kruche, ale jednocześnie bardzo mocne, zdesperowane. Taka też była cała płyta, pełna hymnów zagubionych dwudziestolatków, którzy niezależnie od szerokości geograficznej śnią te same marzenia o beztroskim życiu i rozpaczają, gdy okazuje się, że wcale takim nie jest.

7. kwietnia Katie wydaje trzeci album, Ivy Tripp. Czekam i zapętlam Air.



sobota, 10 stycznia 2015

Miejcie na nie oko: KIPIKASZA

Dwie dziewczyny z Sandomierza porwały się na połączenie ludowych zaśpiewów z "hispterską" elektroniką i instrumentami własnej produkcji. W swojej partyzanckości KIPIKASZA są blisko Sutari (grających przecież na przyrządach kuchennych) i Małym Instrumentom Pawła Romańczuka, który zachęca do tworzenia własnych instrumentów, bo przecież muzyka jest wszędzie. KIPIKASZA grają na młynku do kawy, wiadrze, bębnach i syntezatorach. Słychać, że są na początku drogi, że jeszcze nie potrafią urzeczywistnić wszystkich swoich pomysłów, ale jednocześnie słychać, że doskonale wiedzą, co chcą przekazać. Mistyczna plemienność, ludowa demonologia (południce, dziady, wąpierz z Sandomierza) mieszają się z buczącymi syntezatorami i dronami.



Jednak ich największym atutem są głosy, Karolina i Ola świetnie współbrzmią (znów puszczamy oko do Sutari). Dobrze było to słychać na czwartkowym koncercie w Pracovni. Nie wszystkie piosenki były dopracowane, część grały po raz pierwszy, nie wszystko się zgrywało, nie przekonuje mnie część tekstów i momentami zbyt teatralną ekspresją, ale gdy tylko dziewczyny zaczynały śpiewać białym głosem, odkładałem swoje wątpliwości na bok. Podoba mi się też ich podejście do ludowości, bez czołobitności "folklorystów", ale i bez zbyt dużej ironii. Nie boją się eksperymentować, mieszać ludowości ze współczesności, i szczęśliwie nie popadają przy tym w banał, czy karykaturę, dzięki czemu są jednym z najbardziej obiecujących zespołów. Pozostaje tylko czekać na płytę, którą nagrywają ze Snowidem, ośmiobitowym szaleńcem z Krakowa pod szyldem Dziadowski Projekt (ciekawe, co na to Kaseciarz).


wtorek, 6 stycznia 2015

Polska 2014

Mija pierwszy tydzień stycznia, czas zabrać się za podsumowywanie zeszłego roku. Swoje własne listy jeszcze szlifuję i zaczną się pojawiać od przyszłego tygodnia, za to warto spojrzeć na podsumowania krajowe na beehype'ie. Na razie od Argentyny (mnóstwo fantastycznego indie rocka) przez Kanadę (a właściwie Quebec) po Ukrainę. Jest i Polska, zwycięzca mnie zaskoczył, ale to esencja opinii 19 dziennikarzy i krytyków. W tym mnie, oprócz oddania głosu, opisałem pokrótce albumy Pawła Szamburskiego i Huberta Zemlera, a moja płyta roku dostała się do finałowej trzydziestki.